środa, 24 grudnia 2014

~.28.~

Ważna notka pod rozdziałem!
- Lucy, zostań jeszcze chwilę - nalegał Fabio, gdy szliśmy po ulicach Times Square z kawą w ręce.
- Nie mogę, mam szkołę - powiedziałam chyba po raz setny.
- Proszę zostań - zacisnął mocniej moją rękę, którą trzymał cały czas podczas spaceru.
- Fabio, chciałabym. Jednak muszę skończyć szkołę. Może na Święta tu przylecę - rzekłam stając na chwilę, by powiedzieć to patrząc mu w oczy.
- Masz do mnie dzwonić i pisać codziennie - zagroził palcem, po czym wybuchnęliśmy śmiechem. - Jesteś pewna, że masz prezenty dla wszystkich?
- Chyba tak. Jeszcze tylko zajdziemy po ten breloczek - uśmiechnęłam się widząc śliczną zawieszkę do kluczy w jednym ze sklepów z pamiątkami.
Kupiłam breloczek, a następnie udaliśmy się do Mark's&Spencer kupić trochę jedzenia do samolotu. Już o 5 pm muszę być na lotnisku, a zostały mi tylko 3 godziny w NYC. Staram się je dobrze wykorzystać, Melissa poszła z Dereckiem na miasto. To ich ostatnie chwile razem, a widzę że się polubili. Tak samo, jak ja i Fabio. Po rozmowie z Zaynem zadzwonił do mnie następnego dnia proponując kolację w restauracji. Wtedy powiedział mi, że wcale nie jest tu na wakacje tylko mieszka w NYC od dwóch lat i cała jego rodzina z nim wyjechała. Oprócz mamy i jest tu też ciotka, która ma swój sklep. Dziadkowie na emeryturze, siostra pracująca w biurowcu, brat uczeń i tata, który ma z mamą restaurację.
- Jesteś spakowana? - zapytał wybierając chipsy.
- Tak, tylko takie podręczne rzeczy muszę uporządkować - oznajmiłam idąc alejką obok niego.
- Może chcesz zjeść szybki obiad? - mrugnął do mnie, po czym ruszyliśmy w stronę Mc'donalds.
Zamówiłam frytki, shake'a i kurczaczki. Skonsumowałam wszystko robiąc wcześniej zdjęcie na pamiątkę.
- Będę tęsknił - posmutniał bawiąc się opakowaniem od ulotek.
- Ja też - rzekłam pakując frytkę do buzi.

Wrzuciłam wszystkie potrzebne rzeczy do torebki, przebrałam się i zbiegłam na dół. Joel pakował moją walizkę do swojego auta, a obok niego stała Melissa z Olivią. Podeszłam do Devonne, która nie jedzie z nami, bo musi zostać z Dianą.
- Kochanie, my zawsze tu będziemy. Cieszę się, że odnaleźliście się z Joelem. Jestem dumna, że mam taką rodzinę, jak wy. Kocham cię mocno, dzwoń do nas codziennie - mówiła przytulając mnie mocno.
- To ja was wszystkich kocham z całego serca. Dziękuje, że okazaliście mi tyle miłości. Cieszę się, że mogłam być podczas twojego porodu. Co prawda na poczekalni, ale to zawsze coś  - zaśmiałam się pod koniec. - Będę dzwonić. Mogę na chwilę Diankę?
Devonne podała mi malutką na ręce, a ja delikatnie złapałam ją za paluszek i pocałowałam w czółko. Ten czas, tak szybko minął. Zaledwie miesiąc temu stałam przed drzwiami Olivii przestraszona, jak nigdy. A już opuszczam rodzinę i Amerykę.
- Kocham was mocno - przytuliłam ostrożnie Dev, mając Dianę na rękach.
- Masz - powiedziałam wkładając mi coś do mojej torebki.
- Co to? - zapytałam już sięgając tam, ale Dev odepchnęła moją rękę.
- Zobaczysz w samolocie, obiecaj - spojrzała na mnie poważnie.
- Dobrze - nie zamierzałam się kłócić.
- Powodzenia - rzekłyśmy w tym samym czasie.
Wsiadłam do auta z dziewczynami i Joelem machając Devonne, aż do opuszczenia ich posesji.
- Pożegnałaś się ze wszystkimi? - zapytała Olivia.
- Tak, tylko wy zostaliście - odpowiedziałam ostatni raz patrząc na Nowy Jork.
- Kto was odbierze z lotniska?
- Mnie rodzice - odparła Melissa.
- Louis.

- Będę za wami cholernie tęsknić - mówiłam przez płacz. - Nie chcę wyjeżdżać.
- Lucia, widzimy się przy najbliższej okazji. A już za rok się tu przeprowadzisz, zaczniesz studia. Zobaczysz! Będzie dobrze. Myśl teraz o nauce, kocham cię mocno. Nie mogę uwierzyć, że się odnaleźliśmy. Rodzina jest najważniejsza. Zadzwoń, jak dolecicie - słowa Joela wywołały u mnie jeszcze więcej łez.
- Joel, jesteś najlepszym bratem na świecie. I nie wiem, czy się przeprowadzę, ale utrzymamy kontakt do końca życia i nawet dłużej. Kocham cię, gratuluję ci córeczki i teraz widzę, że naprawdę mnie kochasz. Tak o mnie walczyłeś, a teraz twoje dziecko ma na drugie tak samo, jak ja. Obiecuję, że nigdy już nie będzie takiej przerwy.

Zapięłam pas i spojrzałam na Mel, która robiła to samo.
- Czyli wracamy - mruknęła rozsiadając się wygodnie.
- Niestety.
- Wiesz, jeśli chcesz możemy cię podwieźć. W końcu Louis i w ogóle - zaczęła mieszając się w słowach.
- Spokojnie. Poradzę sobie - wyszeptałam szukając w torebce książki.
- A co robisz po powrocie? - zapytała patrząc na mnie.
- Pojadę do domu, spakuje swoje rzeczy i poszukam mieszkania. Louis mi pomoże - oznajmiłam nawet nie myśląc o tym wcześniej.
- Możesz zamieszkać u mnie - zasugerowała z promiennym uśmiechem na twarzy.
- Nie, twoi rodzice i tak dużo mi pomogli puszczając cię do Ameryki. To za dużo - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Mów, co chcesz. Oni cię bardzo lubią, poznałaś ich przecież.
- Koniec tematu!
Wtedy przypomniało mi się, że Dev wsadziła mi coś do torby. Przeszukałam ją i znalazłam dosyć dużą kopertę. Wyjęłam z niej kilka zdjęć, płytę, laurki oraz malutkiego misia.
Na zdjęciach była malutka ja, na niektórych też Olivia, Joel lub rodzice. Już po samych tych fotografiach płakałam, a potem zobaczyłam laurki dla rodziców i rodzeństwa pisane koślawo oraz z błędami. Miś widocznie był moim ulubionym, bo miałam go prawie na każdym zdjęciu. Nie mogłam pohamować łez. Patrzyłam na mamę, była taka piękna. Dlaczego jakiś skurwiel musiał podpalić ten domek?! Kto mógł być tak bezduszny, by zabić wspaniałych rodziców, ludzi jakimi byli moi rodzice?

- Dziękujemy za lot naszej linii Dreamliner British Airways. Obecnie znajdujemy się na lotnisku London Heathrow. Prosimy pasażerów o pozostawienie porządku, zabranie swoich bagaży i udanie się do wyjścia - zabrzmiało z głośników, gdy samolot wylądował.
Wstałam z fotela i wyjąwszy najpierw bagaż podręczny udałam się do wyjścia. Pożegnałam się z stewardessą. Szłam "rękawem" sprawdzając telefon. Napisałam sms do Fabio, Olivii i Joela, że jestem już na miejscu.
- Z kim ty tak piszesz? - zaśmiała się blondynka.
- Do wszystkich, informuje, że już jestem - powiedziałam zapatrzona w telefon.
- A co tam u Fabio? - odparła, po czym wybuchnęła śmiechem.
- Wspaniale! - spojrzałam na nią wymownie - Pocałował mnie przed wylotem!
- Co?! - krzyknęła przyciągając spojrzenia innych.
- Tak, spacerowaliśmy po Brooklinie i stanęliśmy pod reklamą z całującymi się ludźmi. Powiedział, że musi już iść, pożegnaliśmy się i potem rzekł, że musi to zrobić. Pocałował mnie, jeszcze raz pożegnał i odszedł - opowiadałam z rumieńcem na twarzy.
Ah pamiętam to uczcie, jak nasze usta się zetknęły. Fabio ujął dłońmi moje policzki, a ja objęłam go w pasie. Ciepło, jakie płynęło między nami...Tego nie dało się opisać.

Spojrzałam ponownie w komórkę, Louis 3 minuty temu napisał, że dotarł na lotnisko i czeka przy wyjściu. Melissa oznajmiła, że jutro mam do niej przyjść i opowiedzieć, co wydarzyło się po naszym rozstaniu na lotnisku. Jeszcze raz mocno podziękowałam jej, że poleciała ze mną, po czym udałyśmy się do sprawdzania paszportów i biletów. Spędziłyśmy tam z 15 minut, bo odbieranie bagażu też się przedłużyło. Potem wyszłyśmy z części obowiązkowej. Zobaczyłam rodziców i brata Melissy z wielkimi uśmiechami na twarzy. Wzięli w objęcia blondynkę, a ja rozglądałam się w poszukiwaniu Louisa. Nagle poczułam, jak ktoś obejmuje mnie od tyłu. Louis.
- Tak bardzo tęskniłem księżniczko! - wyszeptał mi do ucha, po czym odwrócił mnie by znowu przytulić.
- Ja też, kocham cię Louis - powiedziałam jeżdżąc dłońmi po jego plecach.
- To dla ciebie - rzekł dając mi kubek z frappuccino.
- Dzięki.
- Lucy, my już jedziemy - wtrąciła Mel podchodząc do mnie. - Dziękuje, że mogłam z tobą pojechać i poznać twoją, wspaniałą rodzinę. Kocham cię mocno, zdzwoń do mnie i pamiętaj o jutrze.
- Lucy, mamy nadzieję, że wszystko się udało. Powodzenia - uśmiechnął się tata Mel, odpowiedziałam mu tym samym.
- Fajna ta Melissa - odrzekł Louis oblizując się i patrząc na tyłek blondynki.
- Louis! - koknęłam go w ramię.
- Dobra, jedziemy już - mruknął masując bolące miejsce, po czym złapał za rączkę od mojej walizki.
Udaliśmy się na parking, gdzie stało auto Lou. Zapakował torbę do bagażnika, a ja siedziałam wygodnie na miejsce pasażera. Przez drogę opowiadałam przyjacielowi o swoim rodzeństwie, pokazując ich zdjęcia.
- Gdzie ty jedziesz? - zapytałam, widząc jak skręca w inną drogę, niż do mojego domu.
- Do mnie - odpowiedział krótko, ściskając mocniej kierownicę.
- Louis! Co ty kombinujesz?! - krzyknęłam zdenerwowana jego zachowaniem.
- No i Devonne urodziła, co dalej? - zmienił temat, wracając do mojej wcześniejszej opowieści.
Siedziałam w ciszy z rękoma założonymi pod biustem, byłam zła na przyjaciela. Na pewno coś kombinuje. Wjechaliśmy na podjazd, gdzie stały dwa auta. Jedno należało do Liama, drugiego nie znałam.
Wysiadłam z pojazdu, po czym spojrzałam na Louisa, który szedł w stronę drzwi. Wiedziałam, że coś się święci. Weszłam do środka, a następnie do salonu, gdzie zobaczyłam pełno balonów i baner "Witamy w domu". Liam, Rachel, Sarah i Niall. Od razu wpadłam w ramiona Rachel, która tysiąc razy powtarzała, jak dobrze, że już jestem w Londynie. Chwilę potem podbiegła Sarah, nie chciała mnie puścić.
- Tak bardzo tęskniłam. Nigdy więcej nie rób, takich długich wyjazdów - wyszeptała, tuląc mnie coraz mocniej.
Nie odpowiedziałam jej nic, bo nie wybaczyłam jej kłamstwa. Louis to jedyna osoba, której zostało wybaczone. Mniej zła jestem też na Liama, ale reszta jest na skreślonej pozycji.
Przywitałam się ze wszystkimi, po czym usiadłam na kanapie. Na stole leżało pełno łakoci i picie, wzięłam szklankę, nalałam do niej soku i napiłam się. Wszyscy chcieli, abym opowiedziała, jak było za oceanem, ale nie miałam na to najmniejszej ochoty. Odpowiadałam niechętnie na ich pytania, myśląc o sposobie ucieknięcia stąd. Rachel widziała, że się męczę i próbowała mi to pokazać, ale w końcu nie mogła ich wszystkich wygonić. Wtedy postanowiłam pogadać na osobności z Louisem. Wytargałam go do kuchni pod pretekstem zrobienia spaghetti z puszki.
- Louis, jestem zmęczona. Nie chcę tu być - wyszeptałam patrząc na niego błagalnie.
- Poczekaj jeszcze chwilę - powiedział łapiąc mnie za rękę.
- Kuźwa Zayna mi tu jeszcze dowal - mruknęłam stawiając słoik na blat, co wywołało huk.
- Nawet nie wiesz, co on tu wyprawiał - wyszeptał, po czym wyciągnął makaron.
- Co niby?
- Lucy! On się załamał. Przez ten miesiąc widziałem go 3 razy. Nie wychodził z domu, raz do mnie przyjechał, bo chciał cię zobaczyć na tym skype. Upijał się, wyglądał okropnie...Płakał.
To trochę zmieniło moje podejście do tej sprawy. Zaraz płakał?! To nie może być prawda. Zayn nie płacze nigdy! Rozmyślałam chwilę nad tym, gdy nagle usłyszałam chrząknięcie. Odwróciłam się...i zobaczyłam Malika we własnej osobie. W tym samym czasie miska wypadła mi z rąk, roztrzaskując się na kawałki. Momentalnie wszystkie wspomnienia wróciły, każde myśli były tylko o nim. Chaos panował w mojej głowie. Żołądek wywinął potrójnego fikołka, a nogi były jak z waty.
- Cześć - wychrypiał drapiąc się po karku.
Dopiero teraz zobaczyłam, jak strasznie wyglądał. Miał na sobie szare dresy, wymiętolony podkoszulek i bluzę. Włosy w lekkim nieładzie, zarost nieco dłuższy niż zwykle. Do tego sińce pod oczami, zrobił się jakiś blady pomijając jego karnację.
- Ja to posprzątam, a wy idźcie pogadać na górę - rzekł Louis posyłając mi jednoznaczne spojrzenie.
Wzięłam głęboki oddech i udałam się za Malikiem na górę. Weszliśmy do sypialni gościnnej, zamykając za sobą drzwi.
- Więc...- przerwałam krępującą ciszę, jaka panowała w pomieszczeniu.
- Wróciłaś... - wyszeptał przygryzając wargę.
- Tak. Poznałam rodzinę, ale szkoła się zaczyna, więc wróciłam - rzekłam patrząc w jego smutne oczy.
Nastała niezręczna cisza.
- Kocham cię - usłyszałam nagle, popatrzyłam na Zayna, którego wzrok utkwiony był w podłodze.
Najwidoczniej poczuł mój wzrok na sobie i spojrzał na mnie.
- Kocham cię całym swoim sercem. Wiem, że ty mnie nienawidzisz. Daj mi skończyć, bo muszę ci to powiedzieć. Zachowałem się, jak zasrany skurwiel i wiem, że to za małe określenie. Nie wiedziałem, że będziesz taka wspaniała. Ale, gdy poznałem cię bliżej...Lucy zakochałem się w tobie. Od czasu Perrie traktowałem kobiety, jak jednorazowe szmaty. Ty zmieniłaś mnie. Poczułem do ciebie coś, czego nie czułem nawet do Perrie. Zawładnęłaś moim sercem, a teraz po rozstaniu nigdy wcześniej nie byłem taki zaniedbany. To jest dowód mojej miłości i jeśli ty też mnie kochasz to błagam wybacz mi. Przepraszam cię, Lucy. Kocham cię, oddam ci wszystko. Tylko mi wybacz, bo kocham cię całym sercem.

_____________________________________________________________________
Badum tssss :) O to i 28 rozdział, dodaję go mimo, że nie ma 25 komentarzy. To taki świąteczny prezent. Lucy wróciła!! I wyznanie Zayna...Musicie sobie to wyobrazić ♥♥ Ja się popłakałam pisząc to...Ale co z buziakiem od Fabio?! Dowiecie się czytając dalej. 
Kochani proszę komentujcie, bo nawet jedno słowo cieszy i motywuje ♥♥ Błagam, z okazji Świąt dobijcie 25 ☺
A pro po Świąt. Życzę wam dużo, wspaniałych prezentów, miłej atmosfery i niezapomnianych wrażeń. Odpocznijcie sobie od szkoły, spędźcie ten szczególny czas z rodziną ♥ Kocham was :)
Dziękuje wam, że jesteście tu ze mną. Czytacie Life'a, którego staram się pisać, jak najlepiej. To nasze pierwsze Święta razem! Dziękuje kochani ♥♥ 




sobota, 20 grudnia 2014

~.27.~

- Lucy! Podasz mi nowe pieluchy? - usłyszałam głos Devonne, gdy siedziałam w salonie oglądając południowe wydanie wiadomości.
- Już idę - powiedziałam idąc do kuchni, gdzie stały nierozpakowane jeszcze zakupy.
Chwyciwszy paczkę pieluch udałam się do pokoju Diany. Przy przebieraku stała Devonne przebierając swoją córeczkę. Podałam jej jedną pieluszkę, a resztę wstawiłam do specjalnego koszyka. Mimo, iż wszyscy byli przekonani, że urodzi się chłopiec to jednak jest dziewczynka. Mój brat zrobił w miarę uniwersalny pokoik, więc wystarczy, że doda się kilka różowych ozdób i będzie idealnie. Na szczęście przyjaciółka Devonne zamiast dziewczynki urodziła chłopca i zamieniły się ubraniami dla dzieci.
Jest niedziela i wszyscy siedzimy w domu. Joel robi obiad, Melissa nakłada do stołu, a Dev skończyła karmić małą, po czym przebrała ją i położyła spać. Blondynka jest wyczerpana, ale stara się zachować dobry humor.
- To co? Siadamy do stołu? - zapytała idąc ze mną do salonu.
- Jestem głodna, co na obiad? - rzekłam siadając przy stole.
- Panierowany kurczak z ziemniakami w rozmarynie i kukurydza - powiedział wesoło mój brat stawiając tace z jedzeniem.
Wszyscy zabraliśmy się za potrawy, które zrobił Joel. Były wyborne, wzięłam nawet dokładkę.
- Lucia, nasza babcia nauczyła mnie przygotowywać te potrawy - oznajmił Joel z uśmiechem na twarzy.
- Właśnie, gdzie są nasi dziadkowie? - rzekłam zdając sobie sprawę, że nic o nich nie wiem.
- Babcia od strony taty zmarła, gdy miałaś dwa latka. Dziadek umarł na zawał, tata miał wtedy 7 lat, więc nawet ja go nie poznałem. Rodzice naszej mamy nie zgadzali się ze wyborem męża ich córki, także pozostawili ją samą. Nikt nie wie, gdzie teraz są - opowiedział ze smutkiem w oczach.
- Musimy ich znaleźć - postanowiłam po kilku minutowej ciszy.
- Po co?
- To nasza jedyna rodzina, Joel nie mamy nikogo innego! - podniosłam ton widząc jego niezadowolenie.
- Ale wyparli się naszej mamy! Są okrutni - uderzył pięścią w stół, na co Melissa nerwowo wzięła szklankę i piła zasłaniając swój wyraz twarzy.
- Joel ta rodzina to zagubiona układanka, wiem o tym. Jednak musimy znaleźć jej części i ją poskładać - mówiłam rozgoryczona - Nasi rodzice nie żyją, jedni dziadkowie również. Drudzy zwiali, ciotka to samo. Na tym świecie na pewno jest więcej członków naszej rodziny, ale musimy ich znaleźć.
- Po cholerę? Mamy siebie, to nam wystarczy - burknął pakując do buzi kawałek kurczaka.
- Jesteś, jak małe dziecko. Zrozum, że...
- Lucy! Ci dziadkowie mieli gdzieś, co dzieje się z ich córką. Pewnie nie wiedzą nawet, że nie żyje. Nie mogli się pogodzić, że ich córka nie poszła na medycynę i nie ma męża prawnika. Woleli, żeby ich nazwiska były rozpoznawane, niż by ich dziecko było szczęśliwe. Nie mają o nas pojęcia - wykrzyczał, po czym rzucił sztućcem o stół.
Po moim policzku spłynęła łza. Nie lubię kłótni, a ta była straszna. Temat mojej rodziny nie schodził nam z ust, a teraz się nawet o to sprzeczamy. To nie tak miało być.
- Przepraszam, że się uniosłem - wyszeptał spokojny już Joel - Ale nie znasz ich, byłaś malutka.
- Dobrze, ja też przepraszam - wysiliłam się na słaby uśmiech.
- Moja mama i siostra przyjdą jutro posiedzieć z małą - oznajmiła Dev jednocześnie zmieniając temat.
- Dereck zaprosił mnie na przedstawienie w teatrze, więc jutro wychodzę - rzekła odważnie Melissa.
- To świetnie! Wy już, tak na poważnie? Baw się dobrze - uśmiechnęła się Devonne.
Posprzątaliśmy wszyscy, a następnie Joel utkwił w swoim biurze zajmując się sprawami kancelarii. Melissa malowała paznokcie, a Devonne rozkoszowała się spokojem. Wszystkie siedziałyśmy w salonie, a ja postanowiłam wziąć laptopa. Włączyłam go i przeglądnęłam kilka stron plotkarskich. Wtedy zobaczyłam, że Louis jest dostępny na skype. Zadzwoniłam do niego, od razu odebrał. U niego było trochę ciemno, bo w UK jest już wieczór.
- Cześć.
- Hej, księżniczko. Co tam u ciebie?
- Dobrze, odpoczywam po obiedzie.
- Hej, Louis! - wtrąciła się Devonne.
- Cześć Devonne. Świetnie wyglądasz.
- Dzięki, ale Diana mnie wykończy. Miło cię w końcu poznać.
- Ciebie również, opiekujcie się moją Lucy w tej Ameryce!
- Dobrze. Nic jej się tu nie stanie. Gadajcie sobie, pa.
- Pa, Devonne.
Blondynka udała się do kuchni, a ja postanowiłam poważnie porozmawiać z Louisem. Wtedy zobaczyłam kogoś w drzwiach za nim.
- Kto to był?
- Gdzie?
- Za tobą, w drzwiach!
- Nikogo tam nie ma - chyba sam nie był tego pewny.
- Widziałam! Nie kłam! Kto u ciebie jest do cholery?!
- Nikt, Lucy przestań.
- Nie jestem głupia, widziałam kogoś.
- Wydawało ci się.
- Jeśli mi nie powiesz, kto to był to możesz zapomnieć, że mnie znasz. Pamiętaj, że w każdej chwili mogę zerwać z tobą kontakt. Pamiętam, jak mnie oszukałeś!
- Kurwa, to Zayn! Zayn jest u mnie!
Czułam, jak moja głowa eksploduje. Wszystko wróciło...Pierdolony Malik znów wkroczył do mojego świata. Przez te 3 tygodnie było wspaniale nic o nim nie słyszeć, ale wrócił i nie wierzę, że ma czelność się tak pokazać po tak długim czasie ciszy. Skrzywdził mnie, wykorzystał...
- Jest w tym pokoju? - wybełkotałam starając się nie uronić łzy.
- Tak, siedzi na moim łóżku.
Łza spłynęła szybko po policzku, a serce wrzasnęło.
- Słyszy nas?
- Chyba tak.
- Lucy, co się dzieje? Lucy!
Zrobiło mi się ciemno przed oczami, Devonne wróciła z kuchni i zaniepokojona pytała o to samo. Poprosiłam ją i Mel, by wyszły. Musiałam pogadać z chłopakami SAMA.
- Lucy, proszę powiedz coś!
Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Nagle na ekranie pojawił się Zayn, a ja przestałam oddychać, ale chwilę później złapałam powietrze.
- Lucy! Co się dzieje? - te słowa sprawiły, że zaczęłam płakać.
- Zayn...
- Może lepiej wyjdź, Zayn. Ona chyba nie chce cię widzieć.
- Zostań!
- Co się dzieje?
- Minęły 3 tygodnie...
To było takie trudne z nim rozmawiać, ale musiałam. Nie mogłam zniszczyć tej szansy. Ale on wydawał się jakiś inny, coś się w nim zmieniło.
- Tak. Sporo czasu.
- Sporo czasu, by od siebie odpocząć - nie wiem, dlaczego to powiedziałam.
- Nie mogę! Nie jestem gotowy -  wymamrotał Zayn, po czym w jego oczach pojawiły się łzy.
- Pa, Louis, pa Zayn - powiedziałam rozłączając połączenie.
I nagle wybuchłam płaczem, gorzkim i mocnym. To było okropne widzieć go po tylu tygodniach ciszy. Tak po prostu...To koszmar! Czułam, jak rozpadam się na kawałki. Dzisiejszy dzień będzie zmarnowany. Nie wierzę, że go widziałam. Wszystko jest takie chaotyczne, moje uczucia...Sama nie wiem, co mam o tym myśleć.
Odłożyłam laptopa i przykrywszy się kocem położyłam się na kanapie. Łzy lały się strumieniami, gdyby nie to, że jest tu Mel, Dev i Joel pewnie pomogłabym sobie według starego sposobu, ale nie mogę. Czułam się, jak gówno.
Nagle do pokoju weszła Melissa.
- Kochanie, nie płacz. On nie jest tego wart! proszę przestań - przytuliła mnie mocno - Nie płacz już.
- Ale to tak boli - wybełkotałam przez płacz.
- Wiem, ale nie myśl o tym. On nie jest ciebie wart! Proszę - szeptała wzmacniając uścisk.

Od dwóch godzin leżę w łóżku z Melissą i oglądamy "If I Stay". Zrobiłyśmy popcorn, ubrałyśmy się w piżamy. Trochę poprawił mi się humor, a to wszystko dzięki przyjaciółce. Jest taka kochana! Tyle dla mnie robi...
- Kocham ten film! - powiedziała, gdy Mia się obudziła.
- Ja też - posłałam jej słaby uśmiech.
Mel mocno mnie przytuliła, po czym rzuciła popcornem.
- Przestań się smucić - zaczęła mnie łaskotać wywołując mój śmiech.
- Nie mogę - wyszeptałam wlepiając wzrok w swoje kolana, które nagle stały się nienagannie interesujące.
To było dla mnie zbyt przytłaczające, niepoukładane sprawy męczą mnie od kilku lat. Chcę w końcu odpocząć. A jeszcze za tydzień zaczyna się szkoła, więc kolejne problemy do tego dochodzą. Bilety powrotne mam kupione, wracam dokładnie 30 sierpnia. Będę miała praktycznie jeden dzień na zakup wszystkiego potrzebnego. Myślę, że torbę kupię tutaj. Książki zamawiałam przez internet tydzień temu, a Louis przekazał Sarah, że ma mi je odebrać.
Wieczór nie był szczególnie interesujący. Pomagałam dużo Dev przy dziecku, Joel wrócił dosyć późno, ale razem zjedliśmy kolację. Położyłam się spać, ale długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o Zaynie, on wyglądał tak inaczej. Miał jakieś podkrążone oczy, smutne spojrzenie i wyczerpany głos. Zmienił się...Tylko ciekawe, co jest tego przyczyną.
___________________________________________________________________
Witajcie :) O to i 27 rozdział, który szedł mi dosyć łatwo. Macie początek wątku z Zaynem! On powróci do nas już nie długo, bo jak się domyślacie Lucy ma zamiar wrócić do Londynu. Chyba, że jej coś przeszkodzi...No zobaczymy!
Kochane anonimki, powtarzam - podpisujcie się! Proszę :)
Dziękuje wam z całego serca, że jesteście i czytacie Life'a <3 Ilysm ♥
Odkryłam niedawno, że Life ma swoją stronę na fb XD Zapraszam tu - KLIK Sama byłam w szoku, ale jeśli tego chcecie to możecie ją prowadzić.
Myślę nad zaczęciem tego ff również na Wattpad :)
Z racji, iż pod 26 było tylko 10 kom zwiększać limit do 25, to nie jest żadna kara!! Tylko jakby to nazwać "kompromis" Nie zrozumcie mnie źle XD Kocham was najmocniej ♥♥

25 kom=next





sobota, 13 grudnia 2014

~.26.~

Minął dokładnie tydzień i 4 dni od spotkania na plaży. Przez większość czasu załatwiałam sprawy z rodzeństwem. Próbowaliśmy znaleźć "haczyki" w tych dokumentach, zebrać fakty. Miałam już tego serdecznie dość, pełno niedokończonych spraw, które ciągną się za mną. To cholernie uciążliwe, wciąż nie wiem wszystkiego, a jeszcze dużo przede mną. Dźwigam ten bagaż, który nigdy nie ma końca i nigdy go nie wniosę na górę.
Byłam razem z Olivią, Joelem i Devonne w domu brata, po raz setny oglądaliśmy papiery o naszym dzieciństwie. Melissa spotkała się z Dereckiem, więc mogliśmy siedzieć do nocy.
- Tu jest kartoteka ze wszystkimi aktami w sprawie naszej adopcji - Joel wskazał na plik dokumentów leżących na stoliku, obok mojego telefonu.
- A gdzie są przesłuchania Luci'i ? - zapytała Olivia rozglądając się.
- Powinny być jeszcze w szafce, skarbie mogłabyś przynieść? - powiedział Joel, po czym zwrócił się do Dev.
Ona ruszyła w kierunku biura mojego brata w celu znalezienia moich przesłuchać.
Biedna Devonne jest już 4 dni po terminie, często płacze w nocy i krzyczy z bólu. Ostatnio, gdy byliśmy na obiedzie u państwa, które wychowało moje rodzeństwo Joel prawie zawiózł ją do szpitala, bo strasznie się wydzierała. A pro po obiadu, odbył się on w niedzielę. Mary, czyli mama adopcyjna to wspaniała kobieta. Jest już trochę starsza, ale bardzo miła. Płakała, że nie mogła mnie również zabrać. Ma naprawdę dobre serce, ale los nigdy nie wprawił ją w stan błogosławiony. Jej mąż Garrett przypomina mi takiego idealnego dziadka. Sypie śmiesznymi żartami, dużo opowiada, siedzi na bujanym fotelu. Spotkałam się jeszcze kilka razy z chłopakami. Byliśmy na obiedzie w poniedziałek i na kawie w środę. Dziś jest czwartek, godzina 7pm.
Nagle usłyszeliśmy głośny krzyk. Joel zerwał się i ruszył w stronę przedpokoju. Devonne leżała na podłodze, skręcając się z bólu. Wokół niej mokra plama, ona rodzi!
- Joel! Zaczęło się! - krzyczała z łzami w oczach.
- Kurwa - wymamrotał pod nosem, po czym pomógł żonie wstać - Lucy idź po jej torbę, Olivia pomóż mi.
Szybko pobiegłam na górę do sypialni mojego brata, wzięłam byle jaką torebkę, która była w miarę duża i wrzuciłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy Devonne, następnie zrobiłam to samo z rzeczami dziecka. Wtedy zauważyłam trzy zdjęcia w błyszczących ramkach. Na jednym była sesja Devonne z brzuchem, na drugim dołączył do nich Joel i na trzecim zdjęcie ze ślubu. Wyglądali, tak wspaniale. Wróciłam na dół, chwyciłam swoją torebkę oraz telefon i zakluczyłam dom. Devonne już siedziała z tyłu w samochodzie Joela.
- Chcę, żeby Lucy usiadła ze mną - wybełkotała ciężko oddychając.
Zajęłam szybko miejsce z tyłu i złapałam Dev za rękę. Powtarzałam jej "wdech, wydech", pośpieszając Joela. Jak na na Nowy Jork przystało, były cholerne korki. Mój brat denerwował się i jeździł nawet pod prąd. Było późno, ale ruch przerażał.
Nie wiedziałam, co robić. Najważniejsze, by dowieźć Dev do szpitala. Jednak ona strasznie mocno ściskała moją rękę, krzyczała i nawet klęła.
Dojechaliśmy do szpitala, Olivia wbiegła do środka wcześniej, by poinformować pielęgniarki, że zaraz przyjedzie kobieta w ciąży. Już przy wejściu czekała na Dev gromada sanitariuszy z wózkiem i innymi przyrządami.
- Przed czy po terminie?
- 4 dni po.
- Jak częste skurcze?
- Co 8 minut.
- Przewieziemy ją do sali.
Rozmowa pielęgniarki z Joelem byłam krótka i szybka, a tuż po niej wszyscy pognaliśmy w stronę oddziału zwanego porodówką.
- Musi pan chwilę poczekać, położymy żonę i będzie mógł pan wejść - oznajmiła pielęgniarka zatrzymując Joela przed salą.
On zrezygnowany usiadł na ławce zatapiając twarz w dłoniach.
- Uspokój się Joel, będzie dobrze - kucnęłam przy nim łapiąc go za rękę.
- Cholernie się boję - wybełkotał patrząc na mnie.
- Wiem, że to twoje pierwsze dziecko i masz prawo panikować, ale staraj się chociaż odrobinkę się uspokoić. Odetchnij - próbowałam przemówić mu do rozsądku.
Ten natychmiast mnie przytulił, czułam się wspaniale.
- Kocham cię Lucia, dziękuje - ucałował delikatnie moje czoło - Ale i tak będę przerażony.
- Dobra, dobra - koksnęłam go w ramię -  Będziesz tatusiem!
- Sam w to nie wierzę - zaśmiał się przejeżdżając ręką po włosach.
- Joel? - usłyszeliśmy głos pielęgniarki, która wychyliła głowę zza drzwi - Możesz wejść.
Mój brat spojrzał na nas porozumiewawczo i udał się do środka. Nie mogę uwierzyć, że mój braciszek będzie miał dziecko.
- On jest taki szczęśliwy - wymamrotała Olivia siadając obok mnie.
- Cieszę się, że mu się udało - powiedziałam uśmiechając się na samą myśl o Joelu, jako ojcu.
- To też, ale patrz. Ma wspaniała żonę, teraz dziecko. Dobrą pracę i wielki dom. Cieszę się, że po tylu przeżyciach udało mu się wyjść z tego - odparła ocierając łzę.
- Masz na myśli adopcję?
- Też. Głównie to - przytaknęła - ale również kłopoty z dzieciństwa. Mocno przeżył śmierć rodziców, jest najstarszy i najbardziej ich znał. Wpadł w nałóg, uwielbiał pić mając zaledwie 14 lat. Wyszedł z tego, bo miał motywację. Walczył o ciebie, nie mógł się pogodzić z tym, że może cię tam zostawić - opowiadała Olivia.
Nie myślałam, że Joel tak bardzo mnie kocha. Jest wspaniałym, starszym bratem i zawsze będę mu wdzięczna za to, co robi.
Nagle z sali wyszła pielęgniarka z uśmiechem na twarzy.
- Devonne jest pod naszą obserwacją, przyjedźcie rano. Ona przez noc na pewno nie urodzi - oznajmiła, po czym skierowała się do pomieszczenia obok.
- Jedziemy? - zapytałam wstając.
- Dobrze, wrócimy metrem - chwyciła mnie za rękę i ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Na dworze było ciemno, ale światła rozświetlały miasto.
Stałyśmy na stacji metra od kilku minut czekając na środek transportu, byłam zmęczona i chciałam, jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Spojrzałam na schody, po których schodzili dwaj mężczyźni w za dużych bluzkach, jeansach od połowy tyłka i cali w tatuażach. Odwróciłam wzrok w drugą stronę, jakiś mężczyzna w płaszczu oraz teczką, kilka imprezowiczów, parę kobiet. Co oznacza, że nie jesteśmy zagrożone w wielkim stopniu.
Znalazłyśmy miejsce siedzące, więc mogłam się na chwilę zdrzemnąć, niestety przeszkodził mi w tym huk metra. Olivia pisała do kogoś sms'a, więc postanowiłam sprawdzić swój telefon. Miałam wiadomość od Lou.
Od: Louis
Już o mnie zapomniałaś, księżniczko? ;c 
Do: Louis
Nie, ale Devonne odeszły wody i byliśmy w szpitalu. Nie miałam czasu, kocham cię przecież!! ♥♥
Od: Louis
Kobieto! Pisałem tego sms do ciebie kilka godzin temu, w Londynie jest środek nocy! Obudziłaś mnie -,-
Faktycznie zapomniałam o różnicy czasowej i mimo, iż tu jest około 11 pm to w Londynie budzi nowy dzień, a raczej jego początki.
Dojechałyśmy do dzielnicy Olivii, śpię dziś u niej, bo boję się sama być w ogromnym domu Joela. Strasznie nie lubię spać sama.

Rano zjadłam śniadanie razem z Olivią i Dereckiem, oni pognali do pracy, a ja do domu Joela. Tłukłam się metrem, ale udało mi się dojechać. Otworzyłam drzwi, po czym wparowałam na górę. Przebrałam się w czyste ubrania, a następnie ruszyłam do szpitala. Przez cały czas czułam na sobie czyiś wzrok, ale starałam się tym nie przejmować. Zaszłam jeszcze do sklepu, gdzie kupiłam małego pluszaka dla dziecka oraz kwiaciarni po tulipany dla Dev.
Wbiegłam na oddział, znalazłam pokój Devonne i zapukałam. Otworzył mi Joel z łzami w oczach, był cały roztrzęsiony. Przerażona przepchałam się do środka, zobaczyłam blondynkę w takim samym humorze, co jej mąż, lecz ona miała na rękach malutkie dzieciątko zawinięte w beciki.
- Cześć, chodź do nas - wyszeptała Dev uśmiechając się.
Podeszłam bliżej i spojrzałam na malutką twarzyczkę. Różowe usteczka, powieki mocno zaciśnięte. Wywnioskowałam, że to dziewczynka. Kruszynka w rączkach mamy wyglądała cudownie.
- Gratuluję wam ogromnie, tak się cieszę - powiedziałam patrząc na świeżo upieczonych rodziców.
Włożyłam kwiaty do wazonu na szafce, po czym położyłam przytulankę obok małej. Byłam w nią wpatrzona, jak w obrazek. Robiłam pełno zdjęć, wysłałam kilka Olivii. W końcu Joel zrobił mi jedno z dziewczynami, abym wysłała Louisowi. Ustawiłam je sobie na tapetę, bo nie mogłam patrzeć na tę z Zaynem.
- Joel, pojedź do domu. Umyj się i przebierz, a ja zostanę z Devonne - odparłam patrząc na zmęczonego brata.
- Dobrze, za godzinę będę. Kocham was - rzekł, po czym zniknął za drzwiami.
- Kiedy przyjdą twoi rodzice? - zwróciłam się do blondynki.
- Powinni przyjechać za chwilkę, dzwoniliśmy do nich 45 minut temu - oznajmiła wesoło.
- Melissa chciałaby cię odwiedzić, wczoraj była na imprezie z Włochami i dowiedziała się w środku nocy - mówiłam zgodnie z prawdą.
- Oczywiście, może przyjść po moich rodzicach. Choć znając moją mamę, będzie tu siedziała kilka godzin - zaśmiała się pod koniec.
Napisałam do Mel, przyniosłam Devonne trochę wody do picia i wpatrywałam się w małą.
- Chcesz ją potrzymać? - usłyszałam nagle.
- Ja?
- Tak.
- Jasne!
Devonne delikatnie podała mi córeczkę, a ja czułam, że mam na rękach niedawno narodzone życie.
- Zapomniałam zapytać. Jak daliście jej na imię? - wyszeptałam patrząc na małego aniołka.
- Diana Lucy Collins - odpowiedziała, co całkowicie mnie zaszokowało.
- Przecież to...
- Tak, imię twoje i twojej mamy - uśmiechnęła się - Joel mnie prosił, od razu się zgodziłam.
- Dziękuje - po moich policzku pociekła łza.
Moja mama na pewno jest teraz dumna ze swoich dzieci. Jej syn właśnie sam został ojcem, ma wspaniałą żonę i dobre życie. Druga córka kochanego narzeczonego, wymarzoną pracę. A ta trzecia nie ma najlepiej, ale jakoś żyje.
Nagle do sali weszła starsza, niska kobieta o krótkich blond włosach z prezentami w rękach i wyższy od niej, lekko siwy mężczyzna z balonami oraz kwiatami, to pewnie byli rodzice Dev.
Zapoznałam się z nimi, po czym zostawiłam rodzinę samą. Przeszłam się do bufetu po kawę, niestety był zamknięty, więc pozostał mi automat. Wrzuciłam kilka monet i czekałam na napój. W końcu wzięłam łyk gorącego cappuccino. Chwilę później w szpitalu zjawiła się Melissa, która poczekała za mną, aż rodzice Devonne pójdą. Niestety oni siedzieli dosyć długo, więc musiałyśmy wejść mimo ich obecności. Mel dała blondynce prezent i popatrzyła na Dianę. Siedzieliśmy wszyscy w sali rozmawiając naprawdę dużo. Rodzice mojej bratowej są wspaniali. A gdy dołączył do nas Joel rozmowa nie miała końca, w porze obiadowej państwo Hudson wrócili do domu, by przyjechać wieczorem z siostrą Dev. Wtedy pojawiła się Olivia wraz z Dereckiem. To był ekscytujący dzień. Patrząc na Dianę widziałam w niej duże podobieństwo do mojego brata. Ona jest taka cudowna. Dużo o niej myślałam, też chcę mieć kiedyś dzieci. Jednak na razie nie znalazłam kogoś, z kim mogłabym je mieć.
_________________________________________________________________________
O to i 26 rozdział :) Devonne urodziła!!! Kocham Dianę <3 Wyobrażałam ją sobie i jest idealna. Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodobał mimo, iż nie ma w nim Zayna. Ale spokojnie! Już w następnym pojawi się nieoczekiwana akcja z tym bohaterem, ciekawe co znowu namieszał ten Malik ;)
Kochani pamiętajcie, że na tt wciąż jest hashtag #LifeFF :) 
Anonimki błagam podpisujcie się jakoś!

20kom=next


piątek, 5 grudnia 2014

~.25.~

Minął tydzień odkąd jestem w Ameryce. Większość czasu spędzam na zwiedzaniu, bo moje rodzeństwo jest w pracy lub na studiach. Bardzo zaprzyjaźniłam się z Dev, poznałam lepiej brata i siostrę, a nawet w sobotę byliśmy wszyscy razem na obiedzie w restauracji. Bawiłam się wspaniale, Melissa również. Codziennie dziękuje jej, że ze mną przyjechała. Nikogo innego bym nie zabrała.  Co do rodziny to poznaję ją na nowo.
Właśnie robiłyśmy śniadanie, Devonne w wielkim swetrze i dresach stękała z bólu, Mel przygotowywała herbatę, a ja wzięłam się za gofry. Muzyka leciała w tle, aż w końcu zasiadłyśmy do stołu. Zjadłyśmy posiłek rozmawiając dużo, Dev czuje się coraz gorzej. A poród już za tydzień, najprawdopodobniej będę podczas niego przed salą porodową, bo na razie nie mam planów w sprawie powrotu do Londynu.
- Jedziemy na Coney Island? - zapytałam przerywając ciszę, jaka panowała w pokoju.
- Potrzebujesz odpocząć na plaży - uśmiechnęła się Melissa patrząc na Dev.
- Kuźwa, zaraz wybuchnę. Błagam jedźmy tam - wymamrotała blondynka próbując wstać.
Udałam się do swojej tymczasowej sypialni, wyjęłam z szafy żółty kostium i przebrałam się w niego. Do dużej torby wrzuciłam ręcznik, olejek, słuchawki, dokumenty, portfel oraz inne potrzebne rzeczy. Następnie poszłam do pokoju Devonne, by sprawdzić czy wszystko dobrze. Dziewczyna spakowała torbę i we 3 mogłyśmy wyjść. Melissa sprawdziła, o której mamy metro. Szłyśmy na nie spacerkiem dużo rozmawiając, Dev opowiadała mi jaki jest Joel. Wsiadłyśmy do metra, czekała nas długa jazda.
- Joel mówił, że gdy byłaś mała uwielbiałaś tańczyć. On ci włączał piosenki, a ty latałaś po pokoju wywijając przy tym nieźle. Mieli filmy, ale wszystkie te pomoce rodzinne je zabrały - opowiadała Devonne.
- Teraz też lubię - wyszeptałam lekko zawstydzona.
- To tańcz - powiedziała wyjmując tablet.
- Tu? - zapytałam zdziwiona.
- Owszem, to jest New York kochana. Ludzie tu nawet w kiblach tańczą - mrugnęła do mnie klikając coś na ekranie urządzenia - Wybierz kawałek.
Zdecydowałam się na Give Me Love Eda Sheerana. Stanęłam na środku i zamknęłam oczy, wypuszczając powietrze. Zaczęłam poruszać się w rytm muzyki. Bujałam się na boki, wykonywałam różne ruchy rękami. Wyobrażałam sobie piękne chwile - to właśnie pomaga mi tańczyć. Gdy to robię myślę o sytuacjach w moim życiu, które chciałabym powtórzyć. Tym razem były to pocałunki z Zaynem...Wbrew przekonaniom nie mogę się od niego uwolnić. Zabrał cząstkę mnie, aby wypełnić ją sobą. Przez taniec pokazałam chęć jego powrotu. Wyciągałam ręce i udawałam, że go całuję, gdy nagle upadałam na podłogę płacząc. Zrobiłam obrót, aby z gracją wstać. Dotykałam swojego ciała w sposób, jaki on to robił. Ale nigdy nie uda mi się idealnie tego odzwierciedlić. I nagle muzyka się skończyła, a ja rozejrzałam się po tłumie. Ludzie nagrywali mnie z ukrycia oraz klaskali. Uśmiechnęłam się, po czym spojrzałam na dziewczyny. Były w szoku. Posłałam im słaby uśmiech, następnie wzięłam swoją torbę i usiadłam na miejscu obok Dev.
- Nie wiedziałam, że przelewasz tyle uczuć na taniec - powiedziała moja bratowa ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Po prostu, gdy tańczę myślę o swoich przeżyciach. Tych przyjemnych, które chciałabym powtórzyć - Ty naprawdę kochasz tego Zayna - Melissa wypuściła powietrze ze świstem rozsiadając się wygodnie.
Przez resztę drogi siedziałam z słuchawkami w uszach. Nuciłam pod nosem słowa piosenek z playlisty i napisałam sms do Louisa, że jadę na plażę. Nagle do metra wsiadł mężczyzna w czarnym garniturze oraz z dużą teczką w ręce. Spojrzał na mnie, po czym zajął miejsce blisko mojego. Zdawało mi się, że gdzieś go już widziałam. Pewnie to tylko złudzenie.
Wysiadłyśmy na stacji Coney Island i udałyśmy się na samą plażę. Była dokładnie 3 p.m. i słońce nawet przygrzewało. Jest tu zdecydowanie inna pogoda, niż w Londynie. Pierwsze, co zrobiłam to rzucenie się na piasek. Nie podróżowałam w takie miejsca od kilku lat, jedynie 4 lata temu dom dziecka zorganizował wycieczkę do Glasgow i Edynburga. A moja wiza do Stanów została wyrobiona jeszcze przez rodziców i niedługo muszę wyrobić nową.
Leżałam na ręczniku, a słońce przypiekało moje ciało. Czułam się wspaniale,
Na uszach miałam słuchawki, a różowy ipod Melissy służył mi jako odtwarzacz. Jadłyśmy chrupki serowe, a Devonne masowała sobie plecy. Nagle podszedł do nas umięśniony, wysoki brunet i kucnął obok Melissy.
- Witam panie - uśmiechnął się - Mam na imię Dereck. Chciałem tylko powiedzieć, że są panie piękne. A kolega, który tam siedzi wstydzi się tu podejść, Mogłaby któraś z pań mu pomachać?
- To żart? - prychnęła Melissa odgarniając włosy.
- Nie, on jest bardzo nieśmiały - mówił lustrując ciało blondyny.
Spojrzałam w kierunku przystojnego faceta siedzącego na kocu tuż obok kolegów, którzy się śmiali i poklepywali go po plecach.
- To może inaczej, mają panie ochotę się czegoś napić? - zapytał patrząc na nas.
- Widzisz człowieku, że ja jestem w ciąży?! - warknęła Dev pokazując na brzuch.
- A dla tej pani może być sok? - mrugnął podając jej rękę, by wstała.
Wtedy podbiegli pozostali chłopcy, którzy przyglądali się tej sytuacji.
- Cześć, jestem Fabio - podał mi rękę brunet o ciemniejszej karnacji.
- Lucy - posłałam mu niepewny uśmiech.
- Jesteśmy tu na wakacjach. Nie znamy nikogo, możemy się z wami trzymać? - powiedział Dereck poprawiając włosy.
- No dobrze, jestem Melissa. Miło was poznać - blondynka wstała i w samym stroju stanęła przed 5 facetów bez koszulek.
- Lorenzo - podał jej rękę niski brunet z lekkim zarostem - Jesteśmy z Włoch.
- Lucy, Devonne i Melissa - przedstawiłam nas po kolei.
- Może chodźmy na piwo i sok? - zaproponował inny - Może jeszcze jakieś kolejki?

Podeszliśmy do baru i chłopcy, których poznałam już bliżej zamówili nam po drinki (Dev oczywiście sok), a sobie piwo.
- To za nową znajomość - Daniele wzniósł toast, a wszyscy zderzyli się szklankami.
Wzięłam łyk mocnego napoju i od razu poczułam, jak trunek rozprzestrzenia się w moim ciele. Co prawda w Stanach nie mogę jeszcze pić alkoholu, ale 3 chłopców ma 21 lat i kupili nam picie.
- Chodźmy na tę kolejkę - rzekł Lorenzo kierując się w stronę parku.
Chłopcy są naprawdę fajni, może znam ich jakieś 15 minut, ale miło się z nimi rozmawia. Devonne jest trochę uprzedzona, a Mel wręcz przeciwnie. Cały czas chodziła w stroju, pokazując im swoje prawie nagie ciało.
W końcu zdecydowaliśmy się na kolejkę, którą wybrał Lorenzo. Devonne i Dereck zostali, a reszta pognała zająć miejsca. Siedzieliśmy we dwójkę, Mel z Danielem, ja z Fabio oraz Lorenzo i Filippe. Strasznie się bałam, ale starałam się tego nie okazywać. Czekaliśmy, aż wszyscy wsiądą, a w tym czasie popatrzyłam na Dev, która robiła nam zdjęcia.
- Mogę cię o coś zapytać? - Fabio przerwał ciszę, jaka między nami panowała.
- Jasne - uśmiechnęłam się patrząc na niego.
- Chciałabyś wyjść ze mną dziś? Weźmiemy Melissę i Daniela - odparł dosyć nieśmiało.
- Czemu nie - odparłam obojętnie.
Nagle kolejka ruszyła, a ja ścisnęłam mocno barierkę.
- Nie bój się, jestem tu - Fabio posłał mi zawadiacki uśmiech, po czym wyciągnął rękę by mnie objąć, lecz najpierw spojrzał na mnie czy się zgadzam.
Ja przysunęłam się bliżej, a jego umięśniona ręką objęła mnie mocno. Kolejka się rozpędzała, a ja zaczęłam krzyczeć. Wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie strony, bałam się. Obecność Fabio trochę mi pomogła, aż w końcu adrenalina przejęła mnie całkowicie i podniosłam ręce do góry.

- To fajni kolesie - tłumaczyłam po raz setny.
- Lucia, nie pozwalam i koniec - upierał się mój brat.
- Przestań, zachowujesz się idiotycznie - odparłam zakładając biała marynarkę.
Właśnie przygotowywałam się do wypadu z chłopcami i Mel. Ubrałam się w kombinezon w panterkę, czarne buty i właśnie marynarkę. Włosy po umyciu zostawiłam rozpuszczone, założyłam kilka bransoletek. Dobrałam do tego małą, czarną torebkę z paskiem.
- Opaliłaś się trochę - powiedziała Mel wchodząc do pokoju.
Ona ubrała się w obcisłą, czerwoną sukienkę ze złotym paskiem. Czarne szpilki i duży naszyjnik.
- Joel wyluzuj w końcu, daj jej się zabawić - rzekła malując usta krwisto-czerwoną szminką.
- Przyjadę po ciebie o 11 pm, poza tym i tak nie wolno ci pić alkoholu. Nawet cię nie wpuszczą do tego klubu - prychnął zakładając ręce na piersi.
- Bracie mój kochany, zobaczysz jeszcze, że mnie wpuszczą - stanęłam przed nim, patrząc mu w oczy.
- Dobrze, jedziemy - odparł nie do końca mi wierząc, po czym udał się do wyjścia.
Wsiadłam do samochodu brata i zapięłam pas. Wyjęłam telefon, miałam jednego sms od Fabio.
Czekamy na was x. - Fabio
Już jedziemy :* - Lucy
- Lucia flirtuje przez sms? - zaśmiała się Melissa z zadziornym uśmieszkiem.
- Niee - mój głos nie oddał tego kłamstwa.
Widziałam, jak Joelowi pulsuje żyła na czole, ale nie skomentowałam tego. Nie rozumiem jego złości.
Zatrzymaliśmy się przed klubem "Notte Danza" , który należy do szwagra Daniele.
- Przyjadę po ciebie o 12 pm - rzucił Joel, gdy wychodziłam.
Mruknęłam ciche "dobra"  i wyszłam z auta. Razem z Mel czekałyśmy na któregoś z chłopaków, by po nas wyszli.
- Nie powiedziałaś Joelowi, że oni będą, prawda? - zapytała Melissa z dosyć dziwnym uśmiechem na twarzy.
- Pewnie, że nie - mruknęłam pisząc do Fabio. - Nie puściłby nas.
Nagle zobaczyłam Daniele idącego w naszym kierunku.
- Ciao bella - rzekł po włosku rozkładając ręce. - Cudownie wyglądacie.
- Dzięki - powiedziałyśmy równo, co wywołało śmiech nas trojga.
- Chodźcie - położył ręce na tali mojej i Melissy idąc do środka.
Weszliśmy przed kolejką, co wywołało kilka głupich komentarzy. Wnętrze było niesamowite, było kilka elementów typowo włoskich. Przywitałam się ze wszystkimi, po czym zajęliśmy lożę.
- Więc ten lokal należy do twojego szwagra? - zapytałam Daniele'a cała podekscytowana.
- Tak, wszystko jest jego. Dlatego tu weszłaś, w Stanach nie możesz pić - zaśmiał się pod koniec.
Pokazałam mu język i napiłam się kolorowego drinka, którego chwilę wcześniej przyniosła kelnerka. Dziwnie się czułam w towarzystwie właściwie obcych facetów, ale ich urok wszystko zamazywał. Nie mam zamiaru się wielce upijać, więc będę czujna.
Rozmawiałam z Fabio od jakiejś godziny. Dowiedziałam się, że przyjechał tu z przyjaciółmi, bo chcieli się zabawić, a akurat siostra i szwagier Daniele mogli im pomóc. Fabio to fajny chłopak, jeśli nie okaże się dupkiem to może utrzymamy kontakt.
I wtedy jego ręka niebezpiecznie wylądowała na moich udzie. Wzdrygnęłam się, po czym starałam to ignorować. Dopiłam 3, podczas tego wieczoru, drinka i wyciągnęłam telefon. Niestety moja godzina policyjna właśnie się zaczęła. Szybko pobiegłam do Melissy, poinformowałam ją o czasie i obie musiałyśmy się pożegnać.
- Dzięki za ten wieczór, zdzwonimy się jutro. Pa - powiedziałam, po czym znalazłam się w silnym uścisku Fabio.
Pożegnałyśmy się ze wszystkimi i wybiegłyśmy przed klub, Joel już czekał.
- Mam nadzieję, że nikt ci nic nie zrobił - warknął, gdy usiadłam.
- Nic się nie stało - wymamrotałam od niechcenia.
Dalsza część drogi była po prostu cicha. Wróciliśmy do domu, umyłam się i położyłam spać - codzienność.

Phone
- Przesłałem tyle zdjęć, ile dziś zrobiłem.
- To niemożliwe.
- Na wszystkich jest ona. Byłem za nią w każdej minucie.
- Suka...
- Słucham?
- Nic. Proszę śledzić ją codziennie, o każdej porze i wszędzie. 
- Dobrze. To właśnie robię, czy mogę zadać Panu pytanie?
- Tak.
- Czy Pan chce przyłapać swoją dziewczynę na zdradzie.
- Nie, ja chcę pilnować, by nikt jej nie skrzywdził, ale ona sama daje się obmacywać Włochom...

________________________________________________________________
Kochani przepraszam was z całego serca, że tyle musicie czekać :( Ostatnio oprócz obowiązków w szkole pojawiły się też problemy z komputerem :( Przepraszam...Obiecuję, że następne rozdziały będą szybciej!
Mam nadzieję, że chociaż trochę podoba wam się ten rozdział...To jest dopiero zapowiedź, tego co wydarzy się później :)
Pamiętajcie o zakładkach i o tym, że możecie być informowani <3
Kocham was mocno <3
Wynagrodzę wam czekanie tym, że na ten rozdział zmniejszam limit:
15 kom=next :)


piątek, 21 listopada 2014

~.24.~

Poranek w hotelu był dziwny, obudziłyśmy się przez stukanie do drzwi. Okazało się, że ktoś przysłał mi kwiaty, ale się nie podpisał. Nie znalazłam też żadnej karteczki.
- Może to jakiś gość? Spodobałaś się mu i ... - odparła Melissa po długim namyśle.
- Wątpię, nikt nas tu nie widział. Pewnie Lou robi sobie żarty - mruknęłam stawiając bukiet na szafce.
- Dobra, to co dziś robimy? - zapytała Mel otwierając szafę.
- Mamy dzień na zwiedzanie do 4, potem jedziemy do Joela - oznajmiłam wchodząc do łazienki.
Umyłam zęby, rozczesałam włosy i poszłam do pokoju po ubrania. W tym czasie Melissa zajęła toaletę. Ubrałam się, spakowałam do torebki telefon, portfel, dokumenty, aparat, błyszczyk, adresy rodzeństwa. Następnie przy lusterku nad toaletką wykonałam makijaż. Pomalowałam paznokcie i wreszcie, razem z Mel wyszłyśmy z hotelu.
- To gdzie idziemy? - zapytała blondynka rozglądając się.
- National Museum of American Indian, tam gdzie nagrywali "Noc w Muzem". Są super wystawy - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Wybrałyśmy metro, jako dojazd, więc trochę się bałam. W Londynie też jeżdżę tym środkiem transportu, ale tutaj kręci się dużo podejrzanych typów. Z tego, co wiem często zdarzają się tu porwania i kradzieże. Na szczęście poruszanie się po NYC nie jest takie trudne, więc szybko dotarłyśmy na miejsce. Strasznie trudno było mi się przyzwyczaić do zmiany ruchu, wydawało mi się, że samochody na nas jadą, a w rzeczywistości kursowały po innym pasie.
Robiłyśmy dużo zdjęć, a samo muzeum było wspaniałe. Jednak kolejki okropnie się ciągnęły. W czasie czekania szybko pobiegłam do najbliższego Starbucksa. Kupiłam karmelowe Latte dla Melissy oraz czekoladowe frappuccino dla siebie. Zapłaciłam odpowiednią kwotę, po czym udałam się do wyjścia. Wtedy zaczepiła mnie jakaś młoda kobieta, ciemne włosy i oczy, wyższa ode mnie. Kogoś mi przypominała, ale nie mogła odgadnąć kogo.
- Lucy Collins? - zapytała mierząc mnie wzrokiem.
- Tak, czy my się znamy? - zdziwiłam się, było mi też niezręcznie.
- Nie, właściwie to nie - wymamrotała przyglądając mi się. - Faktycznie jesteś taka ładna - mruknęła.
- Ee dziękuje, ja już muszę iść - odparłam zdziwiona wyrywając się i idąc w stronę drzwi.
To była naprawdę dziwna sytuacja, ta kobieta tak mi się przypatrywała. Zachowywała się dziwnie, jakbym była kimś bliskim dla niej. I to "Faktycznie jesteś taka piękna". Cholera, kim ona jest?! Wróciłam do Melissy, kolejka trochę się przesunęła i byłyśmy bliżej kas. Dałam blondynce jej kawę, po czym wzięłam łyk swojej. Opowiedziałam jej o dziwnej sytuacji w Starbucksie, była zdezorientowana, tak samo jak ja i próbowała odgadnąć, kim jest ta kobieta. Wtedy udało nam się dojść do kasy, kupiłyśmy bilety wstępu i udałyśmy się do środka muzeum. Było cudownie, pełno ciekawych eksponatów. Szczególnie spodobały mi się kolorowe maski i spędziłyśmy tam 4 godziny. Robiłam zdjęcia, jedno wysłałam Louisowi. Odpisał, że jest na ważnym spotkaniu, ale ślicznie wyglądam i przeraża go ten "stwór" za mną, a w rzeczywistości był to posąg indiańskiego wodza. Gdy wyszłyśmy byłam trochę zmęczona i głodna, więc kupiłyśmy sobie amerykańskiego hot doga. Zorientowałyśmy się, że niedaleko jest Broadway, przeszłyśmy się kawałek. Kupiłam wisiorek z napisem tej ulicy, ozdobiony był diamencikami oraz złotem. Nie kosztował dużo, więc Melissa również go nabyła i stwierdziłyśmy, że to nasz znak przyjaźni. Jestem wdzięczna rodzicom przyjaciółki, że pozwolili jej jechać ze mną. Bez niej nie dałabym sobie rady.
Podczas spaceru jedną z najpiękniejszych ulic Nowego Yorku zadzwonił mój telefon, to Olivia. Mówiła, że Joel przyjedzie po mnie za 25 minut, podałam dokładne miejsce, w którym się znajdujemy i czekałyśmy tylko na mojego brata. Byłam strasznie zdenerwowana, nie wiedziałam jak mam się zachować w jego towarzystwie. Nie mam nawet pojęcia, jak wygląda. Z nerwów upuściłam telefon, jakiś mężczyzna mi podał i odszedł. Na szczęście się nie zbił, to dobrze Iphone 5 są niezniszczalne. Oglądnęłyśmy zdjęcia, które zrobiłyśmy dziś i nagle podszedł do nas przystojny mężczyzna w eleganckim garniturze. Lekki zarost nadawał mu zadziorności,
- Lucy, nie wierzę - odparł biorąc mnie w swoje silne ramiona.
- Joel? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak, to ja Luciu. Tak bardzo cię kocham, nie wierzę... - mówił, a z jego oczu wypłynęły łzy. - Jesteś taka piękna - dodał okręcając mnie wokół mojej osi.
- Dziękuje, nie myślałam, że mój brat będzie taki przystojny - uśmiechnęłam się, na co on przygryzł wargę. Tak samo, jak Zayn...
- A to jest Melissa, moja przyjaciółka - przedstawiłam blondynkę, która podała mojemu bratu dłoń, a on ją uścisnął.
- Tyle lat się o ciebie starałem, walczyłem z tym bidulem mając 14 lat. Robiłem wszystko, co mogłem...ale nie dałem rady - odrzekł zasmucony, więc go przytuliłam.
- Chodźmy już stąd - poprosiłam dyskretnie.
Udałyśmy się za Joelem w stronę jego samochodu. Było to audi, które wyglądało niesamowicie. Zajęłam miejsce pasażera, to było takie dziwne. Ta zmiana miesza mi w głowie. Jechaliśmy wzdłuż ulic NYC, patrzyłam na wszystkie te sklepy i atrakcje. To było takie nierealne.
- Podoba się? - zapytał Joel z uśmiechem na twarzy.
- Nawet bardzo - powiedziałam obserwując ruch na amerykańskich ulicach.
- A tobie, Mel? - dodał po chwili patrząc na blondynkę w lusterku.
- Cudo - wyszeptała przygryzając wargę.
- Gdzie mieszkasz? - rzekłam widząc. że okolica wydaje się naprawdę bogata.
- Tu - odparł podjeżdżając pod ogromny dom z pięknym trawnikiem.
Oświetlony, nowoczesny budynek, w którym mieszka mój brat. Marzenie...czy tylko ja z rodzeństwa musiałam żyć w okropnych warunkach?!
Joel zaprowadził nas do wejścia, otworzył drzwi kluczem i weszliśmy do środka. Duży przedpokój utrzymany był w kolorach jasnych, dużo lamp oraz ozdób. Nagle zobaczyłam niewysoką postać o blond włosach i zaokrąglonym brzuszku, czyżby mój brat ma zostać ojcem?!
- Lucy, Melissa poznajcie moją żonę Devonne, skarbie poznaj moją siostrę i jej przyjaciółkę - przedstawił nas sobie Joel.
- Cześć, kochanie - Devonne wzięła mnie w swoje objęcia, po czym zrobiła to samo z Mel.
- A tu jest Nathan - odparł Joel kładąc rękę na brzuchu Devonne wywołując uśmiech na twarzach wszystkich obecnych, następnie pocałował swoją żonę.
- O mój Boże! - krzyknęłam rzucając się na brata - Gratuluję, będziesz ojcem! To cudowna sprawa!
- A ty skąd wiesz? - zaśmiał się mrugając do mnie.
- Zamknij się - powiedziałam pół żartem.
- Chodźcie - Devonne zaprosiła nas do środka.
Usiedliśmy na kanapie w salonie i przyszedł czas na poważną rozmowę. Mam tylko nadzieję, że Melissa mnie nie zostawi.
- A więc minęło 13 lat...Było tyle czasu, byście mogli mnie znaleźć... - zaczęłam niepewnie.
- Mówiłem ci, że ten dom dziecka jest chory. Walczyłem bez przerwy, ale w końcu zagrozili policją i nic nie mogłem zrobić. Moi adopcyjni rodzice starali się o ciebie, niestety nie mogli już adoptować 3 dziecka - tłumaczył ze smutkiem w oczach.
- Przez tyle lat żyłam w kłamstwie...to boli - łzy spływały po mojej twarzy.
- Kochanie, nie płacz - wyszeptała Dev obejmując mnie.
- Wszystko się wali - wybełkotałam ocierając kropelki wypływające z moich oczu.
Wtedy musiałam streścić im prawie całe życie, również wliczając Zayna i ten jego cholerny świat. Joel był wściekły, gdy to usłyszał.
- Zabiję go! - wrzasnął uderzając ręką w kanapę.
- Przestań! Było minęło - okłamywałam samą siebie.
- Wykorzystał ciebie, bo jesteś córką rajdowca! Chciał wygrać na tobie miliony! A potem spławić, nie mów tylko, że cię rozdziewiczył, bo mnie kurwica trafi - krzyczał Joel chodząc po pokoju, jak opętany.
- Joel, język! - wtrąciła Devonne.
- Przepraszam, ale ten Malik to dupek i tyle - Joel opanował się i usiadł z powrotem na kanapie.
Później brat opowiedział mi w skrócie, co działo się w jego życiu. Dowiedziałam się, że skończył prawo i jest jednym z najlepszych w tym zawodzie. Co wyjaśnia dom, samochód. Dev powiedziała mi, jak się poznali. Że Joel chciał ją poderwać na lipne teksty z internetu i wysportowaną sylwetkę, to muszę przyznać. Mój brat jest przystojny, dobrze zbudowany. Czas, tak szybko mijał. W końcu zdecydowaliśmy, że zamieszkam u Joela, bo ma większy dom i Devonne jest cały czas w domu. Co prawda jej termin jest za dwa tygodnie, co brat uznał za wspaniałe, ponieważ żona daje mu nieźle popalić. Pokazali mi też pokoik dla dziecka, który zaprojektowali razem. Oni są taką uroczą parą. Wieczorem pojechaliśmy do motelu po nasze rzeczy i wróciliśmy do posiadłości mojego brata. Dostałam pokój z Melissą, osobną łazienkę. Przygotowaliśmy razem kolację, czułam się cudownie. Myślałam, że potraktują mnie jak obcą. A to tacy niesamowici ludzie.
Umyłam się, ubrałam w piżamę i położyłam do łóżka. W tym czasie zadzwonił Louis, odebrałam połączenie.
- Cześć, co tam?
- Wspaniale, poznałam Joela. Jego żona Devonne jest w ciąży!
- Ale, jak cię traktowali?
- Dobrze, rozmawialiśmy dużo.
- Księżniczko kończę, bo muszę jechać do mamy. Baw się dobrze, masz pozdrowienia od wszystkich...to znaczy...no od wszystkich. Pa
Ta rozmowa była dziwna, podejrzewam, że Louis ukrył, kto mnie nie pozdrawia i stawiam na Hazzę oraz Zayna. No cóż...

20 kom=next
Sprawdzajcie zakładkę "bohaterowie" :) Wybaczcie opóźnienie :( Przepraszam!

niedziela, 9 listopada 2014

~.23.~

- Dlaczego, tak właściwie lecimy do Stanów? - zapytała Melissa, co wybudziło mnie ze snu.
- Aby odnaleźć moją rodzinę - mruknęłam niezadowolona.
- A te inne powody? - odparła, a ja przetarłam oczy i spojrzałam na nią.
- Nie wytrzymałabym z nimi, nie zniosłabym myśli, że są w tym samym pomieszczeniu, co ja - wyszeptałam zasmucona.
- Więc chciałaś po prostu od nich uciec? - położyłam rękę na moim ramieniu.
- Tak, nie wierzę, że mnie tak oszukali. Wciąż zadaję sobie pytanie, dlaczego?! - mówiłam, a z moich oczu wypływały łzy. - Kocham Zayna, a on tak po prostu się mną bawił.
- Pamiętaj, że zawsze ja jestem i ci pomogę. A oni nie są warci twoich łez - przytuliła mnie

Stojąc przed JFK nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Melissa szukała w Google Maps, jak mamy dojechać do naszego hotelu. To śmieszne, że tutaj ludzie dopiero budzą się do życia, a w Londynie zajadają obiad. Zmiana czasowa jest czasem przydatna, bo przynajmniej mam więcej czasu na znalezienie rodziny. Naprawdę stresuję się spotkaniem z Olivią i Joelem. A co jeśli mnie wyrzucą? Nie będę chcieli ze mną rozmawiać? Jacy oni są?

Przekręciłam kluczyk, a drzwi od pokoju się otworzyły. Po prawej stronie kilka wieszaków na kurtki, półka na buty. Po lewej łazienka. Dalej dwa łóżka, szafki nocne i obraz zakochanych na ścianie. Na przeciwko biurko, małe lustro oraz krzesło. Postawiłam walizkę w kącie, po czym wyjęłam z torebki telefon.
- To co robimy? - zapytała Melissa otwierając swój bagaż.
- Najpierw możemy iść coś zjeść i przy okazji pozwiedzać. Potem pójdziemy do Olivii - oznajmiłam pisząc sms do Louisa, że doleciałyśmy oraz jesteśmy już w hotelu.
- A wiesz, gdzie ona mieszka? - odparła kładąc bluzki do szafy.
- Adres jest w dokumentach - rzekłam przeglądając plik kartek z danymi mojej rodziny.
- Chodźmy najpierw coś zjeść, bo już serio umieram - wyjęczała Melissa patrząc na mnie.
Wzięłam swoją torebkę, mapę Nowego Yorku i inne potrzebne rzeczy, po czym wyszłyśmy z pokoju. Jakimś cudem udało nam się złapać taxi, której kierowca dokładnie wyjaśnił nam, co możemy robić. Zawiózł nas do najbliższego Mc'donalda. Zamówiłyśmy podwójne frytki, cheeseburgery i iced fruits. Byłyśmy głodne, a nie chciałyśmy jeść w jakiś ekstrawaganckich restauracjach. Dopiero po zjedzeniu, wyjściu na dwór zobaczyłam, że znajdujemy się na Manhattanie! Wszystkie te billboardy i sklepy, ogrom ludzi oraz pełno żółtych taksówek. Nowy York, wciąż do mnie to nie docierało. Pierwszy raz byłam poza Europą, a do tego w takim miejscu.
Chodziłyśmy po Manhattanie z shake'ami robiąc sobie zdjęcia, jedno wysłałam Louisowi, który odpisał, że wyglądał zajebiście i mam się dobrze bawić. Wciąż nie jestem do niego w pełni przekonana, ale z nim mam najlepszą relację biorąc pod uwagę cały gang kłamców.
Wchodziłyśmy do wielu sklepów, ale nie nabyłyśmy nic nowego oprócz paczki skittels'ów. Gdy wybiła godzina 4:45 pm postanowiłyśmy pojechać do Olivii. Byłam cholernie zestresowana, co jeśli ona mnie wyrzuci? W dodatku wciąż nie dociera do mnie, że mam siostrę. Jednak zatrzymując się pod wielkim apartamentowcem i, o ile dobrze pamiętam z gazet mieszka w nim Anne Hathaway, czułam jeszcze większe zdenerwowanie, chyba dostanę palpitacji serca.
Melissa przytuliła mnie, po czym obie wcisnęłyśmy domofon.
- Słucham?
- Eeee...jaa...przyszłam do Olivii Collins.
- Dobrze, a kim jesteś?
- Lllucy.
- Wejdź.
To była ona...Musiała być. I chyba mnie poznała, nie wiem jakim cudem, ale wpuściła mnie tylko po imieniu. Była roztrzęsiona, przerażona, ale wspięłam się na 8 piętro. W drzwiach stała już wysoka, szczupła szatynka o dużych, brązowych oczach, takich jak moje. Jej czekoladowe włosy opadały wzdłuż pleców. (Olivia dodana do bohaterów, sprawdź)
- Lucy Ann Collins - wyszeptała anielskim głosem.
- Olivia, to ty - wybełkotałam stojąc przed nią.
- Nie wierzę, te same oczy, usta. To ty, Luciaaa (czyt. Lusia) - odparła, a następnie przytuliła mnie.
Weszłyśmy do środka jej pięknego mieszkania. Wszystko było idealne.
- Jak mnie znalazłaś? - zapytała ocierając łzy.
- Ahh to musiałabym ci dużo poopowiadać - rzekłam wypuszczając powietrze.
- A ty jesteś jej przyjaciółką? - zwróciła się do Mel.
- Tak, Melissa. Miło cię poznać - uśmiechnęła się blondynka.
- Olivia, siostra Lucy, ale pewnie wiesz - wymamrotała ściskając ją.
- Pewnie chcecie pogadać szczerze, to może ja pójdę sobie - rzuciła niezręcznie Melly.
- Nie, zostań. Proszę - posłałam jej słaby uśmiech, ale chciałam by była ze mną podczas tej rozmowy.
Usiadłyśmy na kanapie, a Olivia położyła na stół szklanki oraz wodę.
- Nie wierzę, że tu jesteś. Od razu cię poznałam, ale nie dochodzi do mnie, że moja mała Lucia tu jest. Tak bardzo cię kocham - mówiła, a z jej oczu wypływały łzy.
- Proszę opowiedz mi coś o sobie - dodała łapiąc mnie za rękę.
- Mam 18 lat, mieszkam w Londynie. Chodzę do liceum, jak wy to nazywacie. Niedawno dowiedziałam się o tobie i Joelu, rodzicach, jak zginęli. Nie wierzę, że musieli akurat być w tym samolocie. Cholerny musiał spaść. Od razu przyleciałam tutaj, by z wami porozmawiać - opowiadałam bawiąc się palcami.
- Lucy, chyba nie znasz całej prawdy. Rodzice zginęli w wypadku, podpalono domek letniskowy, w którym byli na 10 rocznicę ślubu. Miałaś niecałe 5 lat, byliśmy wtedy u ciotki w Canterbury. Do tej pory nie wiadomo, kto podpalił domek - odrzekła, a obie rozpłakałyśmy się na same wspomnienie o rodzicach. I kłamstwo, jakim zostałam nakarmiona.
- Ale... Czyli oni...
- Oni cię bardzo kochali. Wszystkich nas kochali. Na pewno cieszą się, że w końcu się spotkaliśmy - wybełkotała wymuszając smutny uśmiech.
- W takim razie, dlaczego znaleźliśmy się w domu dziecka? - spytałam głosem drżącym od płaczu.
- Ciotka nas nie lubiła. Gdy ktoś podpalił ten dom, ona po prostu podwiozła nas sąsiadce i kazała nic nie mówić. Potem ślad po niej zaginął. Wyjechała, zmieniła nazwisko. Nie mogli jej znaleźć, więc dali nas do domu dziecka. Po 2 latach nas zabrało państwo z Nowego Yorku. Chcieli adoptować Anglika, wybrali nas. Bardzo starali się, żeby zabrać też ciebie. Jednak nie można było cię wydać. Codziennie dzwoniliśmy, ale nikt nie udzielał nam informacji o tobie. Z czasem przestaliśmy, bo grożono nam policją. Lucy, bardzo chciałam się znaleźć. Jednak nie miałam możliwości, by to zrobić - opowiadała, a ja czułam się okropnie.
- A gdzie są ci państwo? I opowiedz mi o nich, było wam dobrze u nich? - wymamrotałam, aby przerwać ciszę, która nastała.
- Mieszkają w Nowym Yorku, są emerytami. Było u nich bardzo dobrze, pomagali nam. Nie mają dzieci - poinformowała ze smutnym uśmiechem.
- Masz męża? - zapytała wnioskując po męskich rzeczach w jej apartamencie.
- Narzeczonego. Jest teraz w pracy, ale przyjdzie za godzinę. Ma na imię Dereck. Kiedyś nielegalnie szukał cię w bazie danych domu dziecka i dokopał się tylko do informacji z 23 sierpnia 2010. Jest cudowny, polubisz go - mówiła łapiąc mnie za rękę. - A ty masz kogoś?
Właśnie TO pytanie wywołało u mnie pierwszą myśl o Zaynie podczas pobytu w Ameryce. To było cholernie trudne, tak strasznie wykorzystał moje serce. Nawet nie przeprosił. Jest skurwysynem, który lubi tylko seks i alkohol. On nie umie się zakochać.
Opowiedziała całą historię siostrze, włączając w to fakt, jak dowiedziałam się o niej. Była w szoku, przytulała mnie cały czas. Pokazałam jej zdjęcie Zayna, przyznała, że jest cholernie seksowny. Jednak okropnie mnie potraktował i wyzwała go nawet gorzej, niż ja.
- Wciąż go kochasz? - zapytała, a Melissa ścisnęła mnie mocniej za rękę.
- Sama nie wiem. Nienawidzę go za to, co zrobił. I tak kocham go jakąś częścią siebie. Był dla mnie ideałem. Chciałam mu się oddać...
- Zaraz, ty jesteś dziewicą? - przerwała mi zdziwiona Olivia.
- Dziwne, nie? Miała takie ciacho, a nie kochała się z nim! - dodała ze śmiechem Mel.
- No siostra. Teraz to dałaś ciała. On jest sexy! - zaśmiała się moja siostra, na co uśmiechnęłam się.
- Wiem...Ale nie chcę tego ciągnąć. Skończyłam z nim - wyszeptałam patrząc na swoje stopy.
Nagle drzwi od mieszkania otworzyły, a w nich stanął wysoki mężczyzna, o jasnych włosach i niebieskich oczach.
- Czy to jest Lucy? - zapytał zdziwiony stając w miejscu.
- Tak, cześć Dereck - uśmiechnęłam się.
- Matko!!! - wrzasnął przytulając mnie.
Usiedliśmy na kanapie i musiałam powtórzyć mu wszystko, co opowiadałam Olivii. Nawet płakał, powiedział też, że utnie Zayn'owi jaja za to, co zrobił. Jednak wciąż nie wiedziałam, co było powodem tego przekrętu. Wtedy Olivia mnie olśniła.
- Wykorzystał to, że jest córką rajdowca i proszę...
- Słucham?! - przerwałam zdezorientowana.
- No nasz tata też jeździł w takich wyścigach. Był najlepszy, wygrywał wszystkie wyścigi. Mama była tancerką i tak się poznali. Nie wiesz? - odrzekła patrząc mi w oczy. - Tata mając 18 lat odciął się od dziadków i poleciał do Londynu wziąć udział w wyścigach. Tam po roku poznał mamę, zakochali się w sobie. Ona tańczyła na pokazach. Potem urodził się Joel, gdy oboje mieli po 20 lat. Zamieszkali razem. Wzięli ślub, następnie ja - oznajmiła, a ja już wiedziałam, czemu Zayn wybrał mnie.

Około 9 pm czasu NY wróciłyśmy z Melissą do hotelu. Byłam wykończona nadmiarem emocji, więc od razu poszłam pod prysznic. Umyłam się dokładnie, wytarłam i ubrałam piżamę. Wróciłam do pokoju, gdzie usiadłam na łóżko włączając telewizję.
- I jak? Cieszysz się, że ją poznałaś? - zapytała Mel grzebiąc w szafie.
- Tak! Jest cudowna, wciąż nie wierzę, że ją mam. Jednak szybko złapałyśmy kontakt - mówiłam entuzjastycznie.
- Nie trzeba było się, tak stresować - uśmiechnęła się idąc do łazienki.
Do był naprawdę ciężki dzień i czas spać. A jutro przenosimy się do mojej siostry. Dalej nie dochodzi do mnie, że mam rodzeństwo. Olivia jest wspaniała, miła i troskliwa. Joel'a poznam jutro.
Niestety rozmowa o Zaynie dała mi dużo do myślenia. Leżąc w łóżku zastanawiałam się, czy go wciąż kocham. Odpowiedź brzmi tak, ale w połowie nienawiść zabrała miłość. Wtedy zadzwonił Louis.
- Hej, księżniczko.
- Cześć. Lou, czy u ciebie nie jest przypadkiem wcześnie rano?
- Jest, ale nie mogę spać. Co u ciebie? Widziałem zdjęcie, które mi wysłałaś z Olivią.
- Tak. Ona jest świetna, z resztą pisałam ci w sms. Cieszę się, że ją poznałam. Jutro się do niej przenoszę i poznam Joel'a.
- To zajebiście! A jak NYC?
- Na razie byłam tylko na Manhattanie i jest super. Kocham to miasto.
- Dobrze, ale wracaj już do nas.
- Wiesz, że to nie takie łatwe.
- Możesz zamieszkać u mnie i nie spotykać się z nimi.
- Oni pewnie już mają gdzieś, to co się ze mną dzieje.
- Wręcz przeciwnie! Sarah śpi w twoim łóżku i codziennie płacze. Nie rozmawia właściwie z nikim oprócz mnie. Pyta o ciebie, ale powiedziałem tylko, że doleciałaś i, że nic więcej nie wiem. Niall nie chodzi do Nando's i też się odciął. Liam w ogóle się odzywa, a Rachel mówiła, że jest ciągle zdenerwowany i płacze w nocy. A Zayn...
- Jeszcze nie czas. Proszę kończmy już, idę spać. Dobranoc Louis.
- Dobranoc, księżniczko.
Odłożyłam telefon na półkę i zaczęłam płakać. On nigdy nie wyjdzie z mojej głowy, bo wciąż go kocham, ale mnie skrzywdził.
_________________________________________________________________
Cholera! Przepraszam, że musieliście tyle czekać ;c Ten rozdział szedł mi wyjątkowo opornie. Na szczęście już jest, ale nie taki jaki miał być. No cóż...
Oglądaliście Ema?? Dawid jest najlepszy!!! Dla mnie i tak wygrał, mimo płaczu, jestem szczęśliwa. Gratuluje też moim pozostałym aniołkom!!! Ari <3 1D <3 Justin <3 Katy <3 Beyonce <3 Ed piękny występ!! Płakałam!!
 Pamiętajcie o zakładkach ;) Dodam jutro nową i zaktualizowałam już bohaterów, na razie nie wszystkich, ale coś jest ;p

20kom=next :)

Ps Kocham was z całego serca <3



sobota, 18 października 2014

~.22.~

Po wystrzale minęły 2 minuty i nikt się nie pojawił, byłam zbyt roztrzęsiona i zdezorientowana, by cokolwiek zrobić. Po prostu siedziałam w tym aucie przygryzając wargę, a Niall trzymał mnie za rękę. Po chwili z budynku wyszedł Zayn, kamień spadł mi z serca. Wiedząc, że żyje nie musiałam się martwić. Wybiegłam z auta rzucając mu się na szyję, przytulił mnie mocno. Poczułam, jak w moje włosy spadła kropelka. On płakał?
- Lucy - wyszeptał umacniając uścisk, było mi tak przyjemnie.
Uniosłam głowę i popatrzyłam mu w oczy, płakał. Złączyłam nasze usta w pocałunku, lecz właśnie wtedy zrozumiałam, że jego koszulka oraz ręce były mokre. Od krwi... Odsunęłam się biorąc głęboki oddech. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że Zayn zabił człowieka. Czułam się z tym okropnie. Pocałowałam kogoś, kto odebrał innej osobie życie. Owszem Alex postąpił źle, ale nie zasługuje by umierać. Sama już nie wiem, co myśleć.
Spojrzałam na swoje ręce, były ubrudzone krwią. Myślałam, że zemdleję.
- Hej, spokojnie. Chodź do auta - odparł pomagając mi iść - Jedźcie za nami - tym razem zwrócił się do chłopaków.
Usiadłam na miejscu pasażera i trzęsłam się z zimna lub strachu, sama już nie wiedziałam. Siedziałam w jednym aucie z mordercą, mordercą którego kochałam.
- Zabiłeś go? - zapytałam przełykając ślinę.
- Tak - wychrypiał patrząc na drogę.
- Co z ciałem? - odchrząknęłam na skraju płaczu.
- Louis z Liamem się tym zajęli - burknął spoglądając na mnie przez jakąś sekundę.
- Co teraz będzie? - wyszeptałam bawiąc się palcami z nerwów.
- Zawiozę cię do domu, jak chcesz to zostanę - powiedział, wiedząc że nie o to mi chodziło.
- Zayn! Zabiłeś człowieka, to nie zniknie od tak - wrzasnęłam machając rękoma.
- Wiem, kurwa! Lucy ty nic nie rozumiesz. Proszę nie rozmawiajmy o tym - uderzył dłońmi o kierownicę, w jego oczach była wściekłość.
Przez resztę drogi nie odzywaliśmy się do siebie, byłam wściekła i roztrzęsiona. Wciąż czułam na sobie łapska Alexa, jego uderzenia oraz gówno, którym mnie nafaszerował. Byłam wściekła, bo Zayn nie chciał ze mną o tym porozmawiać.
Zatrzymaliśmy się pod kamienicą, odpięłam pas i wysiadłam. Pognałam na górę, otworzyłam drzwi od mieszkania. Sarah od razu przytuliła się do mnie.
- Lucy, tak się bałam - wyszeptała gładząc ręką moje plecy.
- Proszę, chcę się umyć i spać. Jestem wykończona - wymamrotałam z przepraszającym spojrzeniem.
- Idź, spokojnie - uśmiechnęła się puszczając mnie.
Udałam się, więc do łazienki, ściągnęłam zniszczone szpilki i rzuciłam je w kąt. Do oczu napłynęły mi łzy, osunęłam się w dół siadając na ziemi. To był najgorszy dzień w moim życiu, najpierw postrzelono Zayna. Potem porwanie, czułam się jak wrak człowieka. Potrzebowałam odpoczynku i ukojenia. Energicznie wstałam, po czym przeszukałam pudełko z różnymi kosmetykami. Znalazłam to, czego szukałam. Żyletka - moja dawna ucieczka od problemów. Dziś czas do niej wrócić. Delikatnie przejechałam nią po udzie, a czerwona ciecz wypłynęła spadając na podłogę. Płakałam krwawiąc.
- Lucy, wszystko ok? - usłyszałam głos Nialla niedaleko drzwi.
- Tak - pociągnęłam nosem. - Wszystko dobrze.
Szybko oczyściłam żyletkę i schowałam ją na miejsce. Następnie zdjęłam sukienkę rzucając ją na ziemię. Popatrzyłam w lustrze na swoje ciało. Było brudne, posiniaczone i obolałe. Chciałam, jak najszybciej zapomnieć.
Weszłam do wany, umyłam siebie oraz swoje włosy. Siedziałam około 15 minut mocząc się w ciepłej wodzie. Po tej dawce zimna było mi to potrzebne. Osuszyłam się ręcznikiem, po czym ubrałam piżamę, która składała się z krótkich spodenek oraz białej bokserce, na którą narzuciłam duży, wełniany sweter. Włosy rozczesałam, wysuszyłam i spięłam w kitkę. Wyszłam z łazienki, już miałam wejść do salonu gdy usłyszałam interesującą rozmowę.
- Masz wszystkie jej dane? o jej rodzinie? - zapytała Sarah.
- Tak, ale ona powinna wiedzieć. Zbyt dużo przeżyła - odparł Louis.
- Lucy zasługuje, by wiedzieć - odezwał się Liam, a moje serce zaczęło mocniej bić.
- Dopóki nie dojdzie do wyścigu nie powinna wiedzieć, potem możemy jej dać papiery i wyrzucić - warknął Harry, to było okrutne.
- Nie wyrzucimy jej! - Niall podniósł głos.
- Bo co? Zrobi to, co ma zrobić i niech znika - mruknął Styles.
- Zayn powiedz coś - nakazał Louis, któremu ta opcja również się nie podobała.
- Niby co?
- No co o tym sądzisz?! Wyrzucisz miłość swojego życia za drzwi? - krzyknął Louis, szczerze nie wiedziałam co o tym myśleć.
- O czym mam nie wiedzieć?! Czemu chcecie mnie wyrzucić?! - wparowałam do pokoju, wściekła jak nigdy.
- O kurwa - zaklął Hazz łapiąc się za kark.
- Lucy, posłuchaj - Zayn wstał i złapał mnie za nadgarstki - To nie tak, jak ci się wydaje.
- A niby jak?! jestem tu tylko, by jechać w wyścigu! - wrzasnęłam wyrywając się.
- Nie! To znaczy taki był plan - wyszeptał z miną, jakby ktoś właśnie go zranił.
- Miałaś pojechać dla nas w wyścigu, a potem zniknąć - powiedział obojętnie Harry.
Popatrzyłam na nich, wszyscy oprócz loczka mieli smutne miny. Moje serce roztrzaskało się na milion kawałków. To nie mogła być prawda...Czułam się okropnie. Jednego dnia spłynęło na mnie tyle przykrości. Czyli cały ten miesiąc był jednym, wielkim kłamstwem?!
Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Ubrałam buty emu i wybiegłam z mieszkania. Chłód ogarnął moje ciało, ale nie zatrzymywałam się. Nie chciałam ich teraz widzieć, to najgorszy dzień w moim życiu! Nie wierzę, że tak łatwo uwierzyłam im. Banda zakłamanych skurwieli. Nie mieściło mi się to w głowie.
Zatrzymałam się w parku, usiadłam na murku i podciągnęłam nogi opierając podbródek na kolanach. Miałam gdzieś, że było zimno. Nie obchodziło mnie, że byłam w krótkich spodenkach. Nie zwracałam uwagi na wzrok ludzi. Próbowałam pozbierać się w sobie. Po prostu mój umysł nie dopuszczał do siebie myśli, że to kłamstwo.
- Lucy pogadaj, chociaż ze mną - usłyszałam głos Louisa, który zdyszany stanął przede mną.
- Po co? Żebyś mi kolejnych kitów nawciskał? - warknęłam ciągnąc nosem.
- Wiesz, że to nie tak miało się potoczyć. Byłem przeciwny - usiadł obok mnie patrząc na moją twarz - Oni uparli się, znaleźli cię i chcieli omotać, byś pojechała w wyścigu.
- A dlaczego ja? - zapytałam ocierając łzy.
- Przeczytaj to - podał mi kopertę, po czym wstał i nałożył mi na ramiona swoją kurtkę.
Otworzyłam ją, było pełno papierów, zdjęcia. Nie chciałam tego teraz oglądać.
- Od dawna chciałem ci to powiedzieć, ale oni się nie zgadzali. Kilka razy ci coś takiego mówiłem - wtedy właśnie wszystko mi się przypomniało, Louis często pobąkiwał, że jest coś czego nie wiem i on chce mi to wyjaśnić, ale nie może. Wtedy to nie miało takiego znaczenia.
- Nie twierdzę, że jestem święty...
- Ok - wyszeptałam przytulając się do niego.
- Chodźmy, bo się przeziębisz - odparł z troską łapiąc mnie za rękę.
- Nie chcę tam wracać! Oni już dla mnie nie istnieją - wyszlochałam po raz kolejny nasilając łzy.
- Wiem, ale musisz z nimi porozmawiać. Też ci chcą wyjaśnić wszystko, a szczególnie Zayn - rzekł obejmując mnie ramieniem, następnie udaliśmy się do mieszkania.
Nie chciałam rozmawiać z nikim, najchętniej zamknęłabym się w pokoju i krzyczała na cały świat. Zostałam oszukana. Całe może życie jest beznadziejne, najpierw ten dom dziecka, potem kłamstwo. Nie zdzierżę już tego.
Weszliśmy do mieszkania, a zaraz przy wejściu podbiegła do mnie Sarah.
- Lucy błagam, wysłuchaj nas - wybełkotała powstrzymując się od płaczu, zaraz płaczu? On nigdy wcześniej nie płakała.
- To nie miało być tak - Niall złapał mnie za rękę patrząc w moje oczy. Wyrwałam mu się, moja twarz nie wykazywała emocji.
- Owszem wszystko planowane, ale polubiłam cię. Nie wiem, dlaczego ci nie powiedziałam. Po prostu żałuję swojego błędu i nie chcę, żebyś cierpiała. Dopiero dziś zobaczyłam, jak wiele przeżyłaś - tłumaczyła Sarah, lecz dla mnie jej słowa były puste.
Popatrzyłam na nich, Sarah płakała bełkocząc przeprosiny. Niall nie mógł skleić słowa, Liam siedział na podłodze i płakał. Zayn zniknął, a Louis stał za mną. Weszłam szybko do swojego pokoju i zatrzasnęłam się w nich. Na dziś mam dosyć, rzuciłam kopertę pod łóżko. Okryłam się kołdrą płacząc. Słyszałam, jak Louis tłumaczył, że dziś nie ma sensu ze mną rozmawiać. Mój umysł nie wytrzymał, podeszłam do biurka i wyciągnęłam z pudełka moją drugą żyletkę. Przeszłość wraca.
Usiadłam na łóżku, zrobiłam dwie kreski na nadgarstku, czerwona ciecz spływała po mojej ręce. Ukojenie przyszło szybko. Następnie powtórzyłam czynność na udzie. Cholernie tego potrzebowałam. Ból, którego nie uczyłam. On był, jak pusta monotonia, ale pomagała. Ludzie skarżą się, że ich życie jest takie same, bez rewelacji. A dla mnie ta zwyczajność była czymś. Pomagała mi zwalczyć problemy.
Tego potrzebowałam.

Rano obudziłam się przez promyki słońca, które postanowiły padać prosto do mojego pokoju. Przetarłam oczy i zobaczyłam, że pościel jest brudna od krwi. Zdjęłam ją, rzuciłam na podłogę przy drzwiach i podeszłam do szafy. Wybrałam ubrania, które założyłam od razu. Szybko przemknęłam do łazienki, gdzie wrzuciłam brudną pościel. Umyłam zęby, rozczesałam włosy i zrobiłam delikatny makijaż. Usłyszałam pukanie do drzwi, wyszłam nie zwracając uwagi na Sarah.
- Lucy nie mogę cię stracić, to dzięki tobie się zmieniłam. Proszę wysłuchaj mnie, na prawdę żałuję moich czynów - mówiła, gdy brałam torebkę.
Wyszłam z mieszkania nie odzywając się do niej, zbiegłam na dół i kierowałam się do Starbucks'a. Zapach kawy w środku jeszcze bardziej zachęcił mnie do wejścia. Zajęłam miejsce przy oknie, po czym poszłam zamówić cappuccino oraz croissanta. Nie jadłam śniadania, bo nie zniosłabym obecności Sarah. Nagle dostałam sms, wyjęłam telefon i zobaczyłam, że jest tego więcej. 7 nieodebranych połączeń i 3 sms od Liama, 2 sms od Louisa, 4 nieodebrane od Nialla i ten dzisiejszy sms od Melissy. Prosiła o spotkanie, napisałam gdzie jestem, a ona zaraz się zjawi.

Po około 15 minutach Mel zawitała do kawiarni, opowiedziała jej dosłownie wszystko co sama wiedziałam.
- Jezu...Kochanie, tak mi przykro - przytuliła mnie. - Oni nie są tego warci - dodała patrząc na moje nadgarstki.
- Ale ja ich kochałam, jak przyjaciół. A Zayn...ja...byłam gotowa mu się oddać - wymamrotałam ocierając łzy.
- Nie myśl o tym, wierzę że znajdziesz kogoś lepszego. Proszę nie płacz, wiem że boli. Jednak nie możesz się, tak zadręczać - wyszeptała jeżdżąc dłońmi po moich plecach. - Zobaczmy, co masz w tej kopercie.
Wyjęłam ją z torebki i otworzyłam ciągając nosem. Była to, jakby karta mojego pobytu w domu dziecka. Wszystkie moje dane, protokoły z rozmów, które odbywały się codziennie. Obserwacje psychologów i wszystkie możliwe dane o mojej rodzinie. Najpierw postanowiłam przeczytać protokoły.

" 23 października 2001
- Lucy, czy pamiętasz co wydarzyło się dokładnie rok remu?
- Byłam tu, bawiłam się lalkami w świetlicy.
- A wiesz, dlaczego tu jesteś?
- Jestem tu, bo to mój dom. Tu przyszłam na świat. 
- A gdzie twoi rodzice?
- Ja ich nie mam, jestem jak wszyscy stąd. Nie mamy rodziców, jesteśmy inni. "

Myślałam, że zwariuję. Co to ma do cholery być?! Owszem nie wiem, co stało się z moimi rodzicami, ale nie jestem na tyle pierdolnięta, by mówić, że ich nie mam i jestem inna. Kurwa.
- Co za brednie! Co się stało z twoimi rodzicami?! - odparła Melissa po przeczytaniu.
- Nie wiem, ale na pewno nie wzięłam się kurwa z księżyca - warknęłam przeszukując pozostałe papiery.
Znalazłam informacje o sobie.
Lucy Ann Collins
Urodzona 15.03.1996 w londyńskim szpitalu St. Mary's Hospital. 
Rodzice: Diana Beth Collins/ panieńskie Gonzalez  i Andrew Jake Collins. 
Rodzeństwo: Olivia Isabella Collins ur. 7.05.1990 oraz Joel Patrick Collins 28.11.1987
Rodzice matki: Daniel Carlos Gonzalez ur. 14.01. 1945 oraz Mirabella Ruth Gonzalez ur. 6.02.1945
Rodzice ojca:  Philip Dominick Collins ur. 17.07.1944 oraz Eleanor Michelle Collins ur. 22.11.1945
Rodzice zmarli 23 października 2000 roku w katastrofie lotniczej. Nie znaleziono kontaktu z pozostałymi członkami rodziny, więc dziewczynka została przeniesiona wraz z rodzeństwem do ośrodka dla dzieci. 3 grudnia rodzeństwo adoptowano, a ona została w domu dziecka do ukończenia pełnoletności i 2 klasy liceum. 

Mam rodzeństwo? To się robi chore, czemu nic nie wiedziałam? Mój mózg nie ogarniał nadmiaru informacji. Napiłam się resztki cappuccino i próbowałam opanować mocne bicie serce poprzez wdechy i wydechy. 
- Lucy, spokojnie. Jestem tutaj, pomogę ci. Znajdziemy twoje rodzeństwo i porozmawiamy z nimi. Będę przy tobie cały czas - mówiła coraz mocniej mnie przytulając.
- Mel, wyczytaj gdzie oni wszyscy mieszkają - poprosiłam opierając się o fotel.
- Olivia i Joel w Nowym Yorku, a dziadkowie nie jest napisane - oznajmiła po przeczytaniu.
- Jedziemy do Stanów, pakuj się - nakazałam, byłam gotowa zrobić to teraz.
- Że dziś? - zapytała zdziwiona.
- Tak, chcę ich poznać - odparłam stukając palcami w stolik. - Jest dokładny adres?
- Jest, ale to pochopna decyzja. Mogą cię odrzucić - Mel próbowała opanować mój zastrzyk zbyt wielu decyzji.
- Trudno, nie zniosę ani dnia dłużej wśród chłopaków i Sarah - powiedziałam krzyżując ręce pod biustem.
- Powinnaś z nimi jeszcze pogadać, a szczególnie z Zaynem i możemy jechać. Z resztą przez przeprowadzkę nie pojechałam z rodzicami na żadne wakacje, więc może się zgodzą - uśmiechnęła się pod koniec.

Zdecydowałyśmy się na lot do Nowego Yorku, może i to spontaniczne, ale muszę poznać swoją rodzinę. Mam tylko ją, Olivia i Joel to moje rodzeństwo. Muszę ich poznać, nie wiem jacy są. Jednak zależy mi. Obecnie dowiedziałam się jeszcze, że ten dom dziecka to jakiś psychiatryk. 
- Więc tak po prostu wyjedziesz? - zapytała Sarah opierając się o framugę moich drzwi, gdy się pakowałam.
- Tak, znajdę ich i zobaczy się, co dalej - odparłam beznamiętnie upychając ubrania do walizki.
- Gdzie się zatrzymasz? - mruknęła najwyraźniej niezadowolona z mojego wyjazdu.
- Na początek w hotelu - oznajmiłam zakładając kosmyk włosów za ucho.
- O której masz lot i kto po ciebie przyjedzie? - zaczęły denerwować mnie jej pytania.
- O 22:15 i Louis mnie podwiezie, a Melissa będzie na lotnisku - burknęłam zapinając walizkę.
- Baw się dobrze, tylko proszę zadzwoń do mnie. Wiem, że mnie nienawidzisz, ale nie wytrzymam bez ciebie. Lucy błagam wybacz mi, tak strasznie przepraszam - mówiła, a z jej oczu wypłynęły łzy.
Nagle po mieszkaniu rozległo się pukanie do drzwi, pognałam otworzyć to Louis przyjechał po mnie. Posłałam Sarah wymowne spojrzenie, po czym zabrała moją torbę i zszedł na dół.
- To cześć - mruknęłam sprawdzając, czy mam wszystko co mi potrzebne.
- Pa - rozłożyła ręce, by mnie przytulić, lecz szybko je opuściła.
Wybiegłam z mieszkania, po czym wsiadłam do auta Louisa i zapięłam pas.
- To jedziemy - odparł odpalając silnik.
- Nie wierzę, że za 8 godzin będę w Nowym Yorku - uśmiechnęłam się klaszcząc w dłonie.
- Lucy może ja polecę z wami, tak bezpieczniej - wymamrotał niepewnie.
- Nie, poradzimy sobie. To maksymalnie miesiąc, damy radę. Chcę tylko, żebyś nie mówił nikomu, że się z tobą kontaktuje podczas pobytu - poprosiłam przygryzając wargę.
- Dobrze, ale Zayn na pewno będzie pytał - rzekł skręcając w jakąś dziwną uliczkę, to nie była droga na lotnisko.
- Gdzie ty jedziesz? - zapytałam rozglądając się i wtedy zobaczyłam Zayna z rękoma w kieszeniach spodni opartego o murek za jakimś blokiem. - Nie! zabierz mnie stąd natychmiast! Louis, kurwa no!
- Zrób mi i jemu przysługę, idź - powiedziałam z błagalnym wzrokiem.
- Palant - fuknęłam wychodząc.
Przewróciłam oczami i udałam się w stronę Zayna.
- Cześć - mruknął wstając, patrzył intensywnie na mnie.
- Hej, a więc jestem - wymamrotałam siadając.
- Wiem, że to wszystko zburzyło relacje między nami. Pewnie myślisz, że jestem cholernym skurwysynem...
- Owszem - mruknęłam zakładając ręce pod biustem.
- Ale ja naprawdę...zależy mi na tobie Lucy...Może tego teraz nie dowiodłem, ale...
- Nie chcę tego słuchać! - przerwałam mu przełykając ślinę. Nastała minutowa cisza.
- A, więc wyjeżdżasz dziś wieczorem? - zapytał uderzając nogami o murek, na którym siedzieliśmy.
- Tak - odparłam patrząc na swoje dłonie.
- Mogę cię chociaż ostatni raz przytulić? - odparł błagalnie zgryzając górną wargę.
- Wybacz, ale nie potrafiłabym przytulić potwora, jakim jesteś - rzekłam, a z jego oczu wypłynęły łzy.

_________________________________________________________________________
Witajcie :) O to i chyba najbardziej wyczekiwany i najdłuższy rozdział tego bloga XD Moim zdaniem nie wyszedł on taki, jaki miał wyjść. Jednak ocenę zostawiam wam, wciąż nie wyjaśniło się wszystko, ale wiele za wami ;) Skarby Zayn nie mógł umrzeć XD Inaczej ten blog nie miałby sensu.

Kochani muszę zwiększyć liczbę komentarzy, bo nie wyrabiam z pisaniem. Szybko pokonujecie limit (z czego jestem dumna), a ja nie zdążam napisać rozdziału. Mam dużo obowiązków w szkole i potrzebuje więcej czasu. Proszę nie obrażajcie się :)
Dziękuje wam bardzo za to, że jesteście i komentujecie <3 To dla mnie naprawdę ważne!
20 kom = next :)
Ps Proszę zostawiajcie linki do swoich blogów w zakładce SPAM :)

sobota, 4 października 2014

~.21.~

Siedziałam tam słuchając, jak oczernia mojego chłopaka i powoli zaczynałam w to wierzyć. Zayn jest zdolny do złych rzeczy, ale co takiego zrobił P?
Moja skóra była brązowa od brudu, a włosy potargane oraz umazane. Było mi cholernie zimno, czułam się taka zgubiona. Wciąż nie wiedziałam, kim do końca jest P.
- Zrozum, że on nie zasługuje na twoją miłość. Jest zwykłym draniem - wychrypiał przybliżając się do mnie.
- Ale co on ci zrobił? - zapytałam nieśmiało, bałam się.
- Zabił moją żonę i rodziców - wybełkotał, a po jego policzkach spłynęły łzy. - Zabił ich, bo chciał żebym cierpiał.
- Czyli, jakoś musiałeś mu podpaść - stwierdziłam masując swoją rękę, miałam na niej siniaka.
- A to nie twoja sprawa, Lucy - burknął podchodząc do krzesła, które stało w rogu.
- Powiedz mi chociaż kim jesteś. Chcę poznać mojego prześladowcę - wymamrotałam przestraszona tą całą sytuacją.
- Zamknij się w końcu - krzyknął podchodząc do mnie i uderzając mnie w twarz.
Mój policzek pulsował, a rozum nie wiedział co się właśnie stało. Czułam, że zemdleję i tak się stało.

Przetarłam swoje, opuchnięte oczy i zobaczyłam przed sobą P. Byłam już w większym, jaśniejszym oraz cieplejszym pomieszczeniu. Leżałam na kocu pod ścianą, były tu duże okna umieszczone wysoko, to po prostu stary magazyn.
- Głupia jesteś, ale masz w sobie coś czego nie mogę rozgryźć - powiedział mrużąc oczy.
- Niby co? - prychnęłam podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Zayn się w tobie zakochał, musisz być inna niż wszystkie. Perrie też była - odparł, co spowodowało mocniejsze bicie serca w moich piersiach. Z-a-y-n -s-i-ę -w-e-m-n-i-e-z-a-k-o-c-h-a-ł.
- Znałeś Perrie? - mruknęłam, bo to było jedyne co mogłam z siebie wydobyć.
- Tak. Miałyście coś wspólnego. Obie lubicie pakować się w kłopoty i robić wszystko same. Perrie była bardziej odważna i niebezpieczna niż ty. Ona w pewnym sensie współpracowała z chłopakami, w końcu stała się niezależna - mówił krążąc po pokoju. - Ty jesteś cenniejsza, każdy wie że Malik zrobi dla ciebie wszystko. Aż trudno uwierzyć, że taka mała cnotka rozkochała w sobie takiego gościa.
Wszystkie jego słowa przyprawiały mnie o dreszcze. Z tego wynika, że Zayn na prawdę mnie kocha lub P po prostu kłamie, bo ma jakiś plan. Nie zmienia to faktu, iż moje serce bije mocniej gdy wypowiada te słowa.
- P, mogę wiedzieć jak się nazywasz? - spytałam odgarniając brudne kosmyki z twarzy.
- I tak zaraz zginiesz, więc możesz to wiedzieć. Alex Frost - rzekł, a ja czułam jak żołądek podchodzi mi do gardła.
- Jak to zginę? - załkałam przerażona.
- Ahhh te baby, wszystko musicie wiedzieć - burknął podchodząc do stolika przy oknie.

Siedząc tam chyba z godzinę dużo myślałam. Czym ja sobie na to zasłużyłam?! Dlaczego tu jestem?! Płakałam, ale Alex bił mnie krzycząc i musiałam tamować łzy. Przez większość czasu siedział przy biurku z laptopem lub w papierach, robił chyba coś ważnego.
- Dobra, już czas - krzyknął zrywając się z krzesła i szedł energicznym krokiem w moim kierunku.
- Na co? - popatrzyłam na niego zdziwiona.

- Dam ci telefon, zadzwonisz do Zayna i powiesz, że czekasz tu na niego. On cię namierzy, przyjedzie tutaj. Zacznij może płakać to się pośpieszy - instruował podając mi telefon.
- Czemu to ma służyć? - zapytałam niezbyt przekonana do jego planu.
- Dzwoń kurwa - warknął przystawiając mi broń do skroni. Teraz to już widziałam swoją śmierć, jestem pewna, że zginę dzisiaj w tym przebrzydłym magazynie z rąk świra Alexa.
Przyłożyłam telefon do ucha i pociągnęłam nosem, w moich oczach już zbierały się łzy.
- Halo -  powiedziałam głosem drżąc z przestraszenia.
- Lucy?? - bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Tak. Błagam przyjedź po mnie - załkałam, a Alexa to bawiło.
- Jezus...Skarbie, gdzie ty jesteś?! - krzyczał, słyszałam że się przemieszcza.
- Nie wiem, ale musisz mnie stąd zabrać. On mi grozi - płakałam, natomiast Alex coraz głośniej się śmiał.
- Jaki on? Lucy, co się dzieje? - wręcz wrzeszczał, lecz ja nie mogłam wykrztusić z siebie słowa.
- Kocham cię - rzekłam wiedząc, że to najprawdopodobniej ostatni raz kiedy z nim rozmawiam. A on musi wiedzieć, że się w nim zakochałam. Wtedy właśnie Alex wyrwał mi telefon.
- Przyjedź po swoją zgubę za nim zrobię jej krzywdę - wysyczał, po czym rzucił urządzenie na ziemie i strzelił w nie, przez co rozpadło się na milion kawałków.
Płakałam, jak głupia. Nie wierzę, że to moja ostatnia godzina życia. Nie zobaczę już przyjaciół, Zayna i świata. Mam 18 lat, a przez miłość zostanę zabita. To okropne...
- Jak się rozkleiła - wybuchnął śmiechem idąc w stronę biurka.
Jego głos latał po mojej głowie, czułam się taka zagubiona i zniszczona.
Skuliłam się i okryłam kocem. Moje łzy leciały strumieniami, to mój koniec.
- Zabiłeś Perrie? - zapytałam z wściekłością w oczach.
- Bingo - uśmiechnął się.
- Dlaczego? - krzyknęłam głosem drżącym od płaczu.
- Wiesz, Lucy. Jeśli masz wroga lepiej zmusić go, żeby cierpiał niż go zabić. Dla Zayna większą traumą była śmierć Perrie, niż gdybym go zabił. Życie ze świadomością, że przez jego błędy ona umarła na pewno jest gorsze. Teraz posunę się do straszniejszych czynów, zniszczę go - mówił oschle patrząc mi w oczy.
Odsunęłam się, zasłoniłam twarz. Jednak liny krępowały moje ruchy i wyglądałam, jak paralityk. Podeszwy moich butów na pewno były już starte, a sukienka porwana we wszystkich miejscach. Usłyszałam, jak Alex wstaje z krzesła i idzie w moich kierunku.
- Jest twój kochaś - warknął podciągając mnie do góry.
Poczułam ulgę jeszcze na chwilę zobaczę Zayna. Jednak zginę na jego oczach, więc to o to chodziło Alexowi. To dlatego mnie tu porwał i kazał zwabić Malika. Żeby widział moją śmierć, to takie oczywiste. I genialne - muszę to przyznać.
Nagle ogromne drzwi otworzyły się, a w nich stanęli chłopcy z bronią w ręku. Zauważyłam jednak, że wśród nich nie było Louisa.
- Wiedziałem, że jej sobie nie odpuścisz - warknął Alex przyciągając mnie do siebie, przystawił mi pistolet do głowy i trzymał mocno.
- Frost, puść ją!!! - wrzasnął Harry podchodząc bliżej.
- Przecież ona ci nic nie zrobiła, zabij mnie - powiedział Zayn idąc w jego kierunku.
- Jeszcze krok, a zabiję ją na twoich oczach. Perrie przy tym to nic, prawda? - szydził sobie z niego, a ja widziałam jak po jego policzku spłynęła łza.
- Oboje wiemy, że nie chcesz jej zabić. Chcesz, żebym to ja cierpiał - splunął ukazując męstwo, ale wiedziałam że od środka płakał.
Gdy chłopcy zagadywali Alexa, a ja usłyszałam dziwny szmer. Spojrzałam w górę, Louis zwisał jak ninja z sufitu. Na początku myślałam, że padnę ze śmiechu, ale potem Tommo pokazał mi że mam być cicho. Powoli opuszczał się na linie w dół, nagle wyrwał Alexowi broń i stanął na ziemi. Wymierzył do niego, a mnie pociągnął za siebie. Frost sięgnął do kieszeni, wyjął z niej wisiorek.
- A to pamiętasz? - zapytał w stronę Zayna.
- Oddaj to! - wrzasnął podchodząc do szaleńca.
Wtedy Niall postrzelił go w nogę, wiedziałam że nie chybił. Oni mają jakiś plan. Zayn podbiegł do mnie, złapał mnie za rękę i oddał Niallowi oraz Harremu.
- Idziemy do auta - mruknął Styles wychodząc z budynku.
Dopiero teraz zobaczyłam, że budynek w którym tyle czasu spędziłam był na jakimś pustkowiu. Niall pomógł mi wejść do samochodu Zayna, przykrył mnie kocem i podał wodę, która była w schowku. Okrążył samochód, po czym wsiadł do środka. Harry natomiast stał przed autem.
- Lucy, sam nie wiem co powiedzieć - zaczął niepewnie.
- To był koszmar, ja chcę do domu - z moich oczu poleciały łzy, Horan lekko mnie przytulił.
Nagle usłyszałam huk wystrzałowy, serce prawie wyskoczyło z moich piersi. Nagle zobaczyłam przy drzwiach sylwetkę Liama i Louisa. Poczułam, jak wszystko się we mnie ściska. Mój żołądek wywinął fikołka, a mózg przestał funkcjonować. To było jasne, albo Alex albo Zayn nie żyje...

_______________________________________________________________________________
Witajcie :3 O to i trochę prawdy, ale jeszcze wiele przed wami!!! Mam nadzieję, że choć trochę spodobał się wam ten rozdział :)
Proszę drogie anonimki o podpisywanie się w komentarzach :)
Mam do was prośbę: Moja przyjaciółka właśnie zaczęła pisać bloga, moglibyście kiedyś zajrzeć? http://my-life-as-rose.blogspot.com/
Dziękuje wam, że jesteście ze mną tyle czasu ♥ To już 12 tysięcy wyświetleń!! 
10 kom=next