środa, 24 grudnia 2014

~.28.~

Ważna notka pod rozdziałem!
- Lucy, zostań jeszcze chwilę - nalegał Fabio, gdy szliśmy po ulicach Times Square z kawą w ręce.
- Nie mogę, mam szkołę - powiedziałam chyba po raz setny.
- Proszę zostań - zacisnął mocniej moją rękę, którą trzymał cały czas podczas spaceru.
- Fabio, chciałabym. Jednak muszę skończyć szkołę. Może na Święta tu przylecę - rzekłam stając na chwilę, by powiedzieć to patrząc mu w oczy.
- Masz do mnie dzwonić i pisać codziennie - zagroził palcem, po czym wybuchnęliśmy śmiechem. - Jesteś pewna, że masz prezenty dla wszystkich?
- Chyba tak. Jeszcze tylko zajdziemy po ten breloczek - uśmiechnęłam się widząc śliczną zawieszkę do kluczy w jednym ze sklepów z pamiątkami.
Kupiłam breloczek, a następnie udaliśmy się do Mark's&Spencer kupić trochę jedzenia do samolotu. Już o 5 pm muszę być na lotnisku, a zostały mi tylko 3 godziny w NYC. Staram się je dobrze wykorzystać, Melissa poszła z Dereckiem na miasto. To ich ostatnie chwile razem, a widzę że się polubili. Tak samo, jak ja i Fabio. Po rozmowie z Zaynem zadzwonił do mnie następnego dnia proponując kolację w restauracji. Wtedy powiedział mi, że wcale nie jest tu na wakacje tylko mieszka w NYC od dwóch lat i cała jego rodzina z nim wyjechała. Oprócz mamy i jest tu też ciotka, która ma swój sklep. Dziadkowie na emeryturze, siostra pracująca w biurowcu, brat uczeń i tata, który ma z mamą restaurację.
- Jesteś spakowana? - zapytał wybierając chipsy.
- Tak, tylko takie podręczne rzeczy muszę uporządkować - oznajmiłam idąc alejką obok niego.
- Może chcesz zjeść szybki obiad? - mrugnął do mnie, po czym ruszyliśmy w stronę Mc'donalds.
Zamówiłam frytki, shake'a i kurczaczki. Skonsumowałam wszystko robiąc wcześniej zdjęcie na pamiątkę.
- Będę tęsknił - posmutniał bawiąc się opakowaniem od ulotek.
- Ja też - rzekłam pakując frytkę do buzi.

Wrzuciłam wszystkie potrzebne rzeczy do torebki, przebrałam się i zbiegłam na dół. Joel pakował moją walizkę do swojego auta, a obok niego stała Melissa z Olivią. Podeszłam do Devonne, która nie jedzie z nami, bo musi zostać z Dianą.
- Kochanie, my zawsze tu będziemy. Cieszę się, że odnaleźliście się z Joelem. Jestem dumna, że mam taką rodzinę, jak wy. Kocham cię mocno, dzwoń do nas codziennie - mówiła przytulając mnie mocno.
- To ja was wszystkich kocham z całego serca. Dziękuje, że okazaliście mi tyle miłości. Cieszę się, że mogłam być podczas twojego porodu. Co prawda na poczekalni, ale to zawsze coś  - zaśmiałam się pod koniec. - Będę dzwonić. Mogę na chwilę Diankę?
Devonne podała mi malutką na ręce, a ja delikatnie złapałam ją za paluszek i pocałowałam w czółko. Ten czas, tak szybko minął. Zaledwie miesiąc temu stałam przed drzwiami Olivii przestraszona, jak nigdy. A już opuszczam rodzinę i Amerykę.
- Kocham was mocno - przytuliłam ostrożnie Dev, mając Dianę na rękach.
- Masz - powiedziałam wkładając mi coś do mojej torebki.
- Co to? - zapytałam już sięgając tam, ale Dev odepchnęła moją rękę.
- Zobaczysz w samolocie, obiecaj - spojrzała na mnie poważnie.
- Dobrze - nie zamierzałam się kłócić.
- Powodzenia - rzekłyśmy w tym samym czasie.
Wsiadłam do auta z dziewczynami i Joelem machając Devonne, aż do opuszczenia ich posesji.
- Pożegnałaś się ze wszystkimi? - zapytała Olivia.
- Tak, tylko wy zostaliście - odpowiedziałam ostatni raz patrząc na Nowy Jork.
- Kto was odbierze z lotniska?
- Mnie rodzice - odparła Melissa.
- Louis.

- Będę za wami cholernie tęsknić - mówiłam przez płacz. - Nie chcę wyjeżdżać.
- Lucia, widzimy się przy najbliższej okazji. A już za rok się tu przeprowadzisz, zaczniesz studia. Zobaczysz! Będzie dobrze. Myśl teraz o nauce, kocham cię mocno. Nie mogę uwierzyć, że się odnaleźliśmy. Rodzina jest najważniejsza. Zadzwoń, jak dolecicie - słowa Joela wywołały u mnie jeszcze więcej łez.
- Joel, jesteś najlepszym bratem na świecie. I nie wiem, czy się przeprowadzę, ale utrzymamy kontakt do końca życia i nawet dłużej. Kocham cię, gratuluję ci córeczki i teraz widzę, że naprawdę mnie kochasz. Tak o mnie walczyłeś, a teraz twoje dziecko ma na drugie tak samo, jak ja. Obiecuję, że nigdy już nie będzie takiej przerwy.

Zapięłam pas i spojrzałam na Mel, która robiła to samo.
- Czyli wracamy - mruknęła rozsiadając się wygodnie.
- Niestety.
- Wiesz, jeśli chcesz możemy cię podwieźć. W końcu Louis i w ogóle - zaczęła mieszając się w słowach.
- Spokojnie. Poradzę sobie - wyszeptałam szukając w torebce książki.
- A co robisz po powrocie? - zapytała patrząc na mnie.
- Pojadę do domu, spakuje swoje rzeczy i poszukam mieszkania. Louis mi pomoże - oznajmiłam nawet nie myśląc o tym wcześniej.
- Możesz zamieszkać u mnie - zasugerowała z promiennym uśmiechem na twarzy.
- Nie, twoi rodzice i tak dużo mi pomogli puszczając cię do Ameryki. To za dużo - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Mów, co chcesz. Oni cię bardzo lubią, poznałaś ich przecież.
- Koniec tematu!
Wtedy przypomniało mi się, że Dev wsadziła mi coś do torby. Przeszukałam ją i znalazłam dosyć dużą kopertę. Wyjęłam z niej kilka zdjęć, płytę, laurki oraz malutkiego misia.
Na zdjęciach była malutka ja, na niektórych też Olivia, Joel lub rodzice. Już po samych tych fotografiach płakałam, a potem zobaczyłam laurki dla rodziców i rodzeństwa pisane koślawo oraz z błędami. Miś widocznie był moim ulubionym, bo miałam go prawie na każdym zdjęciu. Nie mogłam pohamować łez. Patrzyłam na mamę, była taka piękna. Dlaczego jakiś skurwiel musiał podpalić ten domek?! Kto mógł być tak bezduszny, by zabić wspaniałych rodziców, ludzi jakimi byli moi rodzice?

- Dziękujemy za lot naszej linii Dreamliner British Airways. Obecnie znajdujemy się na lotnisku London Heathrow. Prosimy pasażerów o pozostawienie porządku, zabranie swoich bagaży i udanie się do wyjścia - zabrzmiało z głośników, gdy samolot wylądował.
Wstałam z fotela i wyjąwszy najpierw bagaż podręczny udałam się do wyjścia. Pożegnałam się z stewardessą. Szłam "rękawem" sprawdzając telefon. Napisałam sms do Fabio, Olivii i Joela, że jestem już na miejscu.
- Z kim ty tak piszesz? - zaśmiała się blondynka.
- Do wszystkich, informuje, że już jestem - powiedziałam zapatrzona w telefon.
- A co tam u Fabio? - odparła, po czym wybuchnęła śmiechem.
- Wspaniale! - spojrzałam na nią wymownie - Pocałował mnie przed wylotem!
- Co?! - krzyknęła przyciągając spojrzenia innych.
- Tak, spacerowaliśmy po Brooklinie i stanęliśmy pod reklamą z całującymi się ludźmi. Powiedział, że musi już iść, pożegnaliśmy się i potem rzekł, że musi to zrobić. Pocałował mnie, jeszcze raz pożegnał i odszedł - opowiadałam z rumieńcem na twarzy.
Ah pamiętam to uczcie, jak nasze usta się zetknęły. Fabio ujął dłońmi moje policzki, a ja objęłam go w pasie. Ciepło, jakie płynęło między nami...Tego nie dało się opisać.

Spojrzałam ponownie w komórkę, Louis 3 minuty temu napisał, że dotarł na lotnisko i czeka przy wyjściu. Melissa oznajmiła, że jutro mam do niej przyjść i opowiedzieć, co wydarzyło się po naszym rozstaniu na lotnisku. Jeszcze raz mocno podziękowałam jej, że poleciała ze mną, po czym udałyśmy się do sprawdzania paszportów i biletów. Spędziłyśmy tam z 15 minut, bo odbieranie bagażu też się przedłużyło. Potem wyszłyśmy z części obowiązkowej. Zobaczyłam rodziców i brata Melissy z wielkimi uśmiechami na twarzy. Wzięli w objęcia blondynkę, a ja rozglądałam się w poszukiwaniu Louisa. Nagle poczułam, jak ktoś obejmuje mnie od tyłu. Louis.
- Tak bardzo tęskniłem księżniczko! - wyszeptał mi do ucha, po czym odwrócił mnie by znowu przytulić.
- Ja też, kocham cię Louis - powiedziałam jeżdżąc dłońmi po jego plecach.
- To dla ciebie - rzekł dając mi kubek z frappuccino.
- Dzięki.
- Lucy, my już jedziemy - wtrąciła Mel podchodząc do mnie. - Dziękuje, że mogłam z tobą pojechać i poznać twoją, wspaniałą rodzinę. Kocham cię mocno, zdzwoń do mnie i pamiętaj o jutrze.
- Lucy, mamy nadzieję, że wszystko się udało. Powodzenia - uśmiechnął się tata Mel, odpowiedziałam mu tym samym.
- Fajna ta Melissa - odrzekł Louis oblizując się i patrząc na tyłek blondynki.
- Louis! - koknęłam go w ramię.
- Dobra, jedziemy już - mruknął masując bolące miejsce, po czym złapał za rączkę od mojej walizki.
Udaliśmy się na parking, gdzie stało auto Lou. Zapakował torbę do bagażnika, a ja siedziałam wygodnie na miejsce pasażera. Przez drogę opowiadałam przyjacielowi o swoim rodzeństwie, pokazując ich zdjęcia.
- Gdzie ty jedziesz? - zapytałam, widząc jak skręca w inną drogę, niż do mojego domu.
- Do mnie - odpowiedział krótko, ściskając mocniej kierownicę.
- Louis! Co ty kombinujesz?! - krzyknęłam zdenerwowana jego zachowaniem.
- No i Devonne urodziła, co dalej? - zmienił temat, wracając do mojej wcześniejszej opowieści.
Siedziałam w ciszy z rękoma założonymi pod biustem, byłam zła na przyjaciela. Na pewno coś kombinuje. Wjechaliśmy na podjazd, gdzie stały dwa auta. Jedno należało do Liama, drugiego nie znałam.
Wysiadłam z pojazdu, po czym spojrzałam na Louisa, który szedł w stronę drzwi. Wiedziałam, że coś się święci. Weszłam do środka, a następnie do salonu, gdzie zobaczyłam pełno balonów i baner "Witamy w domu". Liam, Rachel, Sarah i Niall. Od razu wpadłam w ramiona Rachel, która tysiąc razy powtarzała, jak dobrze, że już jestem w Londynie. Chwilę potem podbiegła Sarah, nie chciała mnie puścić.
- Tak bardzo tęskniłam. Nigdy więcej nie rób, takich długich wyjazdów - wyszeptała, tuląc mnie coraz mocniej.
Nie odpowiedziałam jej nic, bo nie wybaczyłam jej kłamstwa. Louis to jedyna osoba, której zostało wybaczone. Mniej zła jestem też na Liama, ale reszta jest na skreślonej pozycji.
Przywitałam się ze wszystkimi, po czym usiadłam na kanapie. Na stole leżało pełno łakoci i picie, wzięłam szklankę, nalałam do niej soku i napiłam się. Wszyscy chcieli, abym opowiedziała, jak było za oceanem, ale nie miałam na to najmniejszej ochoty. Odpowiadałam niechętnie na ich pytania, myśląc o sposobie ucieknięcia stąd. Rachel widziała, że się męczę i próbowała mi to pokazać, ale w końcu nie mogła ich wszystkich wygonić. Wtedy postanowiłam pogadać na osobności z Louisem. Wytargałam go do kuchni pod pretekstem zrobienia spaghetti z puszki.
- Louis, jestem zmęczona. Nie chcę tu być - wyszeptałam patrząc na niego błagalnie.
- Poczekaj jeszcze chwilę - powiedział łapiąc mnie za rękę.
- Kuźwa Zayna mi tu jeszcze dowal - mruknęłam stawiając słoik na blat, co wywołało huk.
- Nawet nie wiesz, co on tu wyprawiał - wyszeptał, po czym wyciągnął makaron.
- Co niby?
- Lucy! On się załamał. Przez ten miesiąc widziałem go 3 razy. Nie wychodził z domu, raz do mnie przyjechał, bo chciał cię zobaczyć na tym skype. Upijał się, wyglądał okropnie...Płakał.
To trochę zmieniło moje podejście do tej sprawy. Zaraz płakał?! To nie może być prawda. Zayn nie płacze nigdy! Rozmyślałam chwilę nad tym, gdy nagle usłyszałam chrząknięcie. Odwróciłam się...i zobaczyłam Malika we własnej osobie. W tym samym czasie miska wypadła mi z rąk, roztrzaskując się na kawałki. Momentalnie wszystkie wspomnienia wróciły, każde myśli były tylko o nim. Chaos panował w mojej głowie. Żołądek wywinął potrójnego fikołka, a nogi były jak z waty.
- Cześć - wychrypiał drapiąc się po karku.
Dopiero teraz zobaczyłam, jak strasznie wyglądał. Miał na sobie szare dresy, wymiętolony podkoszulek i bluzę. Włosy w lekkim nieładzie, zarost nieco dłuższy niż zwykle. Do tego sińce pod oczami, zrobił się jakiś blady pomijając jego karnację.
- Ja to posprzątam, a wy idźcie pogadać na górę - rzekł Louis posyłając mi jednoznaczne spojrzenie.
Wzięłam głęboki oddech i udałam się za Malikiem na górę. Weszliśmy do sypialni gościnnej, zamykając za sobą drzwi.
- Więc...- przerwałam krępującą ciszę, jaka panowała w pomieszczeniu.
- Wróciłaś... - wyszeptał przygryzając wargę.
- Tak. Poznałam rodzinę, ale szkoła się zaczyna, więc wróciłam - rzekłam patrząc w jego smutne oczy.
Nastała niezręczna cisza.
- Kocham cię - usłyszałam nagle, popatrzyłam na Zayna, którego wzrok utkwiony był w podłodze.
Najwidoczniej poczuł mój wzrok na sobie i spojrzał na mnie.
- Kocham cię całym swoim sercem. Wiem, że ty mnie nienawidzisz. Daj mi skończyć, bo muszę ci to powiedzieć. Zachowałem się, jak zasrany skurwiel i wiem, że to za małe określenie. Nie wiedziałem, że będziesz taka wspaniała. Ale, gdy poznałem cię bliżej...Lucy zakochałem się w tobie. Od czasu Perrie traktowałem kobiety, jak jednorazowe szmaty. Ty zmieniłaś mnie. Poczułem do ciebie coś, czego nie czułem nawet do Perrie. Zawładnęłaś moim sercem, a teraz po rozstaniu nigdy wcześniej nie byłem taki zaniedbany. To jest dowód mojej miłości i jeśli ty też mnie kochasz to błagam wybacz mi. Przepraszam cię, Lucy. Kocham cię, oddam ci wszystko. Tylko mi wybacz, bo kocham cię całym sercem.

_____________________________________________________________________
Badum tssss :) O to i 28 rozdział, dodaję go mimo, że nie ma 25 komentarzy. To taki świąteczny prezent. Lucy wróciła!! I wyznanie Zayna...Musicie sobie to wyobrazić ♥♥ Ja się popłakałam pisząc to...Ale co z buziakiem od Fabio?! Dowiecie się czytając dalej. 
Kochani proszę komentujcie, bo nawet jedno słowo cieszy i motywuje ♥♥ Błagam, z okazji Świąt dobijcie 25 ☺
A pro po Świąt. Życzę wam dużo, wspaniałych prezentów, miłej atmosfery i niezapomnianych wrażeń. Odpocznijcie sobie od szkoły, spędźcie ten szczególny czas z rodziną ♥ Kocham was :)
Dziękuje wam, że jesteście tu ze mną. Czytacie Life'a, którego staram się pisać, jak najlepiej. To nasze pierwsze Święta razem! Dziękuje kochani ♥♥ 




sobota, 20 grudnia 2014

~.27.~

- Lucy! Podasz mi nowe pieluchy? - usłyszałam głos Devonne, gdy siedziałam w salonie oglądając południowe wydanie wiadomości.
- Już idę - powiedziałam idąc do kuchni, gdzie stały nierozpakowane jeszcze zakupy.
Chwyciwszy paczkę pieluch udałam się do pokoju Diany. Przy przebieraku stała Devonne przebierając swoją córeczkę. Podałam jej jedną pieluszkę, a resztę wstawiłam do specjalnego koszyka. Mimo, iż wszyscy byli przekonani, że urodzi się chłopiec to jednak jest dziewczynka. Mój brat zrobił w miarę uniwersalny pokoik, więc wystarczy, że doda się kilka różowych ozdób i będzie idealnie. Na szczęście przyjaciółka Devonne zamiast dziewczynki urodziła chłopca i zamieniły się ubraniami dla dzieci.
Jest niedziela i wszyscy siedzimy w domu. Joel robi obiad, Melissa nakłada do stołu, a Dev skończyła karmić małą, po czym przebrała ją i położyła spać. Blondynka jest wyczerpana, ale stara się zachować dobry humor.
- To co? Siadamy do stołu? - zapytała idąc ze mną do salonu.
- Jestem głodna, co na obiad? - rzekłam siadając przy stole.
- Panierowany kurczak z ziemniakami w rozmarynie i kukurydza - powiedział wesoło mój brat stawiając tace z jedzeniem.
Wszyscy zabraliśmy się za potrawy, które zrobił Joel. Były wyborne, wzięłam nawet dokładkę.
- Lucia, nasza babcia nauczyła mnie przygotowywać te potrawy - oznajmił Joel z uśmiechem na twarzy.
- Właśnie, gdzie są nasi dziadkowie? - rzekłam zdając sobie sprawę, że nic o nich nie wiem.
- Babcia od strony taty zmarła, gdy miałaś dwa latka. Dziadek umarł na zawał, tata miał wtedy 7 lat, więc nawet ja go nie poznałem. Rodzice naszej mamy nie zgadzali się ze wyborem męża ich córki, także pozostawili ją samą. Nikt nie wie, gdzie teraz są - opowiedział ze smutkiem w oczach.
- Musimy ich znaleźć - postanowiłam po kilku minutowej ciszy.
- Po co?
- To nasza jedyna rodzina, Joel nie mamy nikogo innego! - podniosłam ton widząc jego niezadowolenie.
- Ale wyparli się naszej mamy! Są okrutni - uderzył pięścią w stół, na co Melissa nerwowo wzięła szklankę i piła zasłaniając swój wyraz twarzy.
- Joel ta rodzina to zagubiona układanka, wiem o tym. Jednak musimy znaleźć jej części i ją poskładać - mówiłam rozgoryczona - Nasi rodzice nie żyją, jedni dziadkowie również. Drudzy zwiali, ciotka to samo. Na tym świecie na pewno jest więcej członków naszej rodziny, ale musimy ich znaleźć.
- Po cholerę? Mamy siebie, to nam wystarczy - burknął pakując do buzi kawałek kurczaka.
- Jesteś, jak małe dziecko. Zrozum, że...
- Lucy! Ci dziadkowie mieli gdzieś, co dzieje się z ich córką. Pewnie nie wiedzą nawet, że nie żyje. Nie mogli się pogodzić, że ich córka nie poszła na medycynę i nie ma męża prawnika. Woleli, żeby ich nazwiska były rozpoznawane, niż by ich dziecko było szczęśliwe. Nie mają o nas pojęcia - wykrzyczał, po czym rzucił sztućcem o stół.
Po moim policzku spłynęła łza. Nie lubię kłótni, a ta była straszna. Temat mojej rodziny nie schodził nam z ust, a teraz się nawet o to sprzeczamy. To nie tak miało być.
- Przepraszam, że się uniosłem - wyszeptał spokojny już Joel - Ale nie znasz ich, byłaś malutka.
- Dobrze, ja też przepraszam - wysiliłam się na słaby uśmiech.
- Moja mama i siostra przyjdą jutro posiedzieć z małą - oznajmiła Dev jednocześnie zmieniając temat.
- Dereck zaprosił mnie na przedstawienie w teatrze, więc jutro wychodzę - rzekła odważnie Melissa.
- To świetnie! Wy już, tak na poważnie? Baw się dobrze - uśmiechnęła się Devonne.
Posprzątaliśmy wszyscy, a następnie Joel utkwił w swoim biurze zajmując się sprawami kancelarii. Melissa malowała paznokcie, a Devonne rozkoszowała się spokojem. Wszystkie siedziałyśmy w salonie, a ja postanowiłam wziąć laptopa. Włączyłam go i przeglądnęłam kilka stron plotkarskich. Wtedy zobaczyłam, że Louis jest dostępny na skype. Zadzwoniłam do niego, od razu odebrał. U niego było trochę ciemno, bo w UK jest już wieczór.
- Cześć.
- Hej, księżniczko. Co tam u ciebie?
- Dobrze, odpoczywam po obiedzie.
- Hej, Louis! - wtrąciła się Devonne.
- Cześć Devonne. Świetnie wyglądasz.
- Dzięki, ale Diana mnie wykończy. Miło cię w końcu poznać.
- Ciebie również, opiekujcie się moją Lucy w tej Ameryce!
- Dobrze. Nic jej się tu nie stanie. Gadajcie sobie, pa.
- Pa, Devonne.
Blondynka udała się do kuchni, a ja postanowiłam poważnie porozmawiać z Louisem. Wtedy zobaczyłam kogoś w drzwiach za nim.
- Kto to był?
- Gdzie?
- Za tobą, w drzwiach!
- Nikogo tam nie ma - chyba sam nie był tego pewny.
- Widziałam! Nie kłam! Kto u ciebie jest do cholery?!
- Nikt, Lucy przestań.
- Nie jestem głupia, widziałam kogoś.
- Wydawało ci się.
- Jeśli mi nie powiesz, kto to był to możesz zapomnieć, że mnie znasz. Pamiętaj, że w każdej chwili mogę zerwać z tobą kontakt. Pamiętam, jak mnie oszukałeś!
- Kurwa, to Zayn! Zayn jest u mnie!
Czułam, jak moja głowa eksploduje. Wszystko wróciło...Pierdolony Malik znów wkroczył do mojego świata. Przez te 3 tygodnie było wspaniale nic o nim nie słyszeć, ale wrócił i nie wierzę, że ma czelność się tak pokazać po tak długim czasie ciszy. Skrzywdził mnie, wykorzystał...
- Jest w tym pokoju? - wybełkotałam starając się nie uronić łzy.
- Tak, siedzi na moim łóżku.
Łza spłynęła szybko po policzku, a serce wrzasnęło.
- Słyszy nas?
- Chyba tak.
- Lucy, co się dzieje? Lucy!
Zrobiło mi się ciemno przed oczami, Devonne wróciła z kuchni i zaniepokojona pytała o to samo. Poprosiłam ją i Mel, by wyszły. Musiałam pogadać z chłopakami SAMA.
- Lucy, proszę powiedz coś!
Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Nagle na ekranie pojawił się Zayn, a ja przestałam oddychać, ale chwilę później złapałam powietrze.
- Lucy! Co się dzieje? - te słowa sprawiły, że zaczęłam płakać.
- Zayn...
- Może lepiej wyjdź, Zayn. Ona chyba nie chce cię widzieć.
- Zostań!
- Co się dzieje?
- Minęły 3 tygodnie...
To było takie trudne z nim rozmawiać, ale musiałam. Nie mogłam zniszczyć tej szansy. Ale on wydawał się jakiś inny, coś się w nim zmieniło.
- Tak. Sporo czasu.
- Sporo czasu, by od siebie odpocząć - nie wiem, dlaczego to powiedziałam.
- Nie mogę! Nie jestem gotowy -  wymamrotał Zayn, po czym w jego oczach pojawiły się łzy.
- Pa, Louis, pa Zayn - powiedziałam rozłączając połączenie.
I nagle wybuchłam płaczem, gorzkim i mocnym. To było okropne widzieć go po tylu tygodniach ciszy. Tak po prostu...To koszmar! Czułam, jak rozpadam się na kawałki. Dzisiejszy dzień będzie zmarnowany. Nie wierzę, że go widziałam. Wszystko jest takie chaotyczne, moje uczucia...Sama nie wiem, co mam o tym myśleć.
Odłożyłam laptopa i przykrywszy się kocem położyłam się na kanapie. Łzy lały się strumieniami, gdyby nie to, że jest tu Mel, Dev i Joel pewnie pomogłabym sobie według starego sposobu, ale nie mogę. Czułam się, jak gówno.
Nagle do pokoju weszła Melissa.
- Kochanie, nie płacz. On nie jest tego wart! proszę przestań - przytuliła mnie mocno - Nie płacz już.
- Ale to tak boli - wybełkotałam przez płacz.
- Wiem, ale nie myśl o tym. On nie jest ciebie wart! Proszę - szeptała wzmacniając uścisk.

Od dwóch godzin leżę w łóżku z Melissą i oglądamy "If I Stay". Zrobiłyśmy popcorn, ubrałyśmy się w piżamy. Trochę poprawił mi się humor, a to wszystko dzięki przyjaciółce. Jest taka kochana! Tyle dla mnie robi...
- Kocham ten film! - powiedziała, gdy Mia się obudziła.
- Ja też - posłałam jej słaby uśmiech.
Mel mocno mnie przytuliła, po czym rzuciła popcornem.
- Przestań się smucić - zaczęła mnie łaskotać wywołując mój śmiech.
- Nie mogę - wyszeptałam wlepiając wzrok w swoje kolana, które nagle stały się nienagannie interesujące.
To było dla mnie zbyt przytłaczające, niepoukładane sprawy męczą mnie od kilku lat. Chcę w końcu odpocząć. A jeszcze za tydzień zaczyna się szkoła, więc kolejne problemy do tego dochodzą. Bilety powrotne mam kupione, wracam dokładnie 30 sierpnia. Będę miała praktycznie jeden dzień na zakup wszystkiego potrzebnego. Myślę, że torbę kupię tutaj. Książki zamawiałam przez internet tydzień temu, a Louis przekazał Sarah, że ma mi je odebrać.
Wieczór nie był szczególnie interesujący. Pomagałam dużo Dev przy dziecku, Joel wrócił dosyć późno, ale razem zjedliśmy kolację. Położyłam się spać, ale długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o Zaynie, on wyglądał tak inaczej. Miał jakieś podkrążone oczy, smutne spojrzenie i wyczerpany głos. Zmienił się...Tylko ciekawe, co jest tego przyczyną.
___________________________________________________________________
Witajcie :) O to i 27 rozdział, który szedł mi dosyć łatwo. Macie początek wątku z Zaynem! On powróci do nas już nie długo, bo jak się domyślacie Lucy ma zamiar wrócić do Londynu. Chyba, że jej coś przeszkodzi...No zobaczymy!
Kochane anonimki, powtarzam - podpisujcie się! Proszę :)
Dziękuje wam z całego serca, że jesteście i czytacie Life'a <3 Ilysm ♥
Odkryłam niedawno, że Life ma swoją stronę na fb XD Zapraszam tu - KLIK Sama byłam w szoku, ale jeśli tego chcecie to możecie ją prowadzić.
Myślę nad zaczęciem tego ff również na Wattpad :)
Z racji, iż pod 26 było tylko 10 kom zwiększać limit do 25, to nie jest żadna kara!! Tylko jakby to nazwać "kompromis" Nie zrozumcie mnie źle XD Kocham was najmocniej ♥♥

25 kom=next





sobota, 13 grudnia 2014

~.26.~

Minął dokładnie tydzień i 4 dni od spotkania na plaży. Przez większość czasu załatwiałam sprawy z rodzeństwem. Próbowaliśmy znaleźć "haczyki" w tych dokumentach, zebrać fakty. Miałam już tego serdecznie dość, pełno niedokończonych spraw, które ciągną się za mną. To cholernie uciążliwe, wciąż nie wiem wszystkiego, a jeszcze dużo przede mną. Dźwigam ten bagaż, który nigdy nie ma końca i nigdy go nie wniosę na górę.
Byłam razem z Olivią, Joelem i Devonne w domu brata, po raz setny oglądaliśmy papiery o naszym dzieciństwie. Melissa spotkała się z Dereckiem, więc mogliśmy siedzieć do nocy.
- Tu jest kartoteka ze wszystkimi aktami w sprawie naszej adopcji - Joel wskazał na plik dokumentów leżących na stoliku, obok mojego telefonu.
- A gdzie są przesłuchania Luci'i ? - zapytała Olivia rozglądając się.
- Powinny być jeszcze w szafce, skarbie mogłabyś przynieść? - powiedział Joel, po czym zwrócił się do Dev.
Ona ruszyła w kierunku biura mojego brata w celu znalezienia moich przesłuchać.
Biedna Devonne jest już 4 dni po terminie, często płacze w nocy i krzyczy z bólu. Ostatnio, gdy byliśmy na obiedzie u państwa, które wychowało moje rodzeństwo Joel prawie zawiózł ją do szpitala, bo strasznie się wydzierała. A pro po obiadu, odbył się on w niedzielę. Mary, czyli mama adopcyjna to wspaniała kobieta. Jest już trochę starsza, ale bardzo miła. Płakała, że nie mogła mnie również zabrać. Ma naprawdę dobre serce, ale los nigdy nie wprawił ją w stan błogosławiony. Jej mąż Garrett przypomina mi takiego idealnego dziadka. Sypie śmiesznymi żartami, dużo opowiada, siedzi na bujanym fotelu. Spotkałam się jeszcze kilka razy z chłopakami. Byliśmy na obiedzie w poniedziałek i na kawie w środę. Dziś jest czwartek, godzina 7pm.
Nagle usłyszeliśmy głośny krzyk. Joel zerwał się i ruszył w stronę przedpokoju. Devonne leżała na podłodze, skręcając się z bólu. Wokół niej mokra plama, ona rodzi!
- Joel! Zaczęło się! - krzyczała z łzami w oczach.
- Kurwa - wymamrotał pod nosem, po czym pomógł żonie wstać - Lucy idź po jej torbę, Olivia pomóż mi.
Szybko pobiegłam na górę do sypialni mojego brata, wzięłam byle jaką torebkę, która była w miarę duża i wrzuciłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy Devonne, następnie zrobiłam to samo z rzeczami dziecka. Wtedy zauważyłam trzy zdjęcia w błyszczących ramkach. Na jednym była sesja Devonne z brzuchem, na drugim dołączył do nich Joel i na trzecim zdjęcie ze ślubu. Wyglądali, tak wspaniale. Wróciłam na dół, chwyciłam swoją torebkę oraz telefon i zakluczyłam dom. Devonne już siedziała z tyłu w samochodzie Joela.
- Chcę, żeby Lucy usiadła ze mną - wybełkotała ciężko oddychając.
Zajęłam szybko miejsce z tyłu i złapałam Dev za rękę. Powtarzałam jej "wdech, wydech", pośpieszając Joela. Jak na na Nowy Jork przystało, były cholerne korki. Mój brat denerwował się i jeździł nawet pod prąd. Było późno, ale ruch przerażał.
Nie wiedziałam, co robić. Najważniejsze, by dowieźć Dev do szpitala. Jednak ona strasznie mocno ściskała moją rękę, krzyczała i nawet klęła.
Dojechaliśmy do szpitala, Olivia wbiegła do środka wcześniej, by poinformować pielęgniarki, że zaraz przyjedzie kobieta w ciąży. Już przy wejściu czekała na Dev gromada sanitariuszy z wózkiem i innymi przyrządami.
- Przed czy po terminie?
- 4 dni po.
- Jak częste skurcze?
- Co 8 minut.
- Przewieziemy ją do sali.
Rozmowa pielęgniarki z Joelem byłam krótka i szybka, a tuż po niej wszyscy pognaliśmy w stronę oddziału zwanego porodówką.
- Musi pan chwilę poczekać, położymy żonę i będzie mógł pan wejść - oznajmiła pielęgniarka zatrzymując Joela przed salą.
On zrezygnowany usiadł na ławce zatapiając twarz w dłoniach.
- Uspokój się Joel, będzie dobrze - kucnęłam przy nim łapiąc go za rękę.
- Cholernie się boję - wybełkotał patrząc na mnie.
- Wiem, że to twoje pierwsze dziecko i masz prawo panikować, ale staraj się chociaż odrobinkę się uspokoić. Odetchnij - próbowałam przemówić mu do rozsądku.
Ten natychmiast mnie przytulił, czułam się wspaniale.
- Kocham cię Lucia, dziękuje - ucałował delikatnie moje czoło - Ale i tak będę przerażony.
- Dobra, dobra - koksnęłam go w ramię -  Będziesz tatusiem!
- Sam w to nie wierzę - zaśmiał się przejeżdżając ręką po włosach.
- Joel? - usłyszeliśmy głos pielęgniarki, która wychyliła głowę zza drzwi - Możesz wejść.
Mój brat spojrzał na nas porozumiewawczo i udał się do środka. Nie mogę uwierzyć, że mój braciszek będzie miał dziecko.
- On jest taki szczęśliwy - wymamrotała Olivia siadając obok mnie.
- Cieszę się, że mu się udało - powiedziałam uśmiechając się na samą myśl o Joelu, jako ojcu.
- To też, ale patrz. Ma wspaniała żonę, teraz dziecko. Dobrą pracę i wielki dom. Cieszę się, że po tylu przeżyciach udało mu się wyjść z tego - odparła ocierając łzę.
- Masz na myśli adopcję?
- Też. Głównie to - przytaknęła - ale również kłopoty z dzieciństwa. Mocno przeżył śmierć rodziców, jest najstarszy i najbardziej ich znał. Wpadł w nałóg, uwielbiał pić mając zaledwie 14 lat. Wyszedł z tego, bo miał motywację. Walczył o ciebie, nie mógł się pogodzić z tym, że może cię tam zostawić - opowiadała Olivia.
Nie myślałam, że Joel tak bardzo mnie kocha. Jest wspaniałym, starszym bratem i zawsze będę mu wdzięczna za to, co robi.
Nagle z sali wyszła pielęgniarka z uśmiechem na twarzy.
- Devonne jest pod naszą obserwacją, przyjedźcie rano. Ona przez noc na pewno nie urodzi - oznajmiła, po czym skierowała się do pomieszczenia obok.
- Jedziemy? - zapytałam wstając.
- Dobrze, wrócimy metrem - chwyciła mnie za rękę i ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Na dworze było ciemno, ale światła rozświetlały miasto.
Stałyśmy na stacji metra od kilku minut czekając na środek transportu, byłam zmęczona i chciałam, jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Spojrzałam na schody, po których schodzili dwaj mężczyźni w za dużych bluzkach, jeansach od połowy tyłka i cali w tatuażach. Odwróciłam wzrok w drugą stronę, jakiś mężczyzna w płaszczu oraz teczką, kilka imprezowiczów, parę kobiet. Co oznacza, że nie jesteśmy zagrożone w wielkim stopniu.
Znalazłyśmy miejsce siedzące, więc mogłam się na chwilę zdrzemnąć, niestety przeszkodził mi w tym huk metra. Olivia pisała do kogoś sms'a, więc postanowiłam sprawdzić swój telefon. Miałam wiadomość od Lou.
Od: Louis
Już o mnie zapomniałaś, księżniczko? ;c 
Do: Louis
Nie, ale Devonne odeszły wody i byliśmy w szpitalu. Nie miałam czasu, kocham cię przecież!! ♥♥
Od: Louis
Kobieto! Pisałem tego sms do ciebie kilka godzin temu, w Londynie jest środek nocy! Obudziłaś mnie -,-
Faktycznie zapomniałam o różnicy czasowej i mimo, iż tu jest około 11 pm to w Londynie budzi nowy dzień, a raczej jego początki.
Dojechałyśmy do dzielnicy Olivii, śpię dziś u niej, bo boję się sama być w ogromnym domu Joela. Strasznie nie lubię spać sama.

Rano zjadłam śniadanie razem z Olivią i Dereckiem, oni pognali do pracy, a ja do domu Joela. Tłukłam się metrem, ale udało mi się dojechać. Otworzyłam drzwi, po czym wparowałam na górę. Przebrałam się w czyste ubrania, a następnie ruszyłam do szpitala. Przez cały czas czułam na sobie czyiś wzrok, ale starałam się tym nie przejmować. Zaszłam jeszcze do sklepu, gdzie kupiłam małego pluszaka dla dziecka oraz kwiaciarni po tulipany dla Dev.
Wbiegłam na oddział, znalazłam pokój Devonne i zapukałam. Otworzył mi Joel z łzami w oczach, był cały roztrzęsiony. Przerażona przepchałam się do środka, zobaczyłam blondynkę w takim samym humorze, co jej mąż, lecz ona miała na rękach malutkie dzieciątko zawinięte w beciki.
- Cześć, chodź do nas - wyszeptała Dev uśmiechając się.
Podeszłam bliżej i spojrzałam na malutką twarzyczkę. Różowe usteczka, powieki mocno zaciśnięte. Wywnioskowałam, że to dziewczynka. Kruszynka w rączkach mamy wyglądała cudownie.
- Gratuluję wam ogromnie, tak się cieszę - powiedziałam patrząc na świeżo upieczonych rodziców.
Włożyłam kwiaty do wazonu na szafce, po czym położyłam przytulankę obok małej. Byłam w nią wpatrzona, jak w obrazek. Robiłam pełno zdjęć, wysłałam kilka Olivii. W końcu Joel zrobił mi jedno z dziewczynami, abym wysłała Louisowi. Ustawiłam je sobie na tapetę, bo nie mogłam patrzeć na tę z Zaynem.
- Joel, pojedź do domu. Umyj się i przebierz, a ja zostanę z Devonne - odparłam patrząc na zmęczonego brata.
- Dobrze, za godzinę będę. Kocham was - rzekł, po czym zniknął za drzwiami.
- Kiedy przyjdą twoi rodzice? - zwróciłam się do blondynki.
- Powinni przyjechać za chwilkę, dzwoniliśmy do nich 45 minut temu - oznajmiła wesoło.
- Melissa chciałaby cię odwiedzić, wczoraj była na imprezie z Włochami i dowiedziała się w środku nocy - mówiłam zgodnie z prawdą.
- Oczywiście, może przyjść po moich rodzicach. Choć znając moją mamę, będzie tu siedziała kilka godzin - zaśmiała się pod koniec.
Napisałam do Mel, przyniosłam Devonne trochę wody do picia i wpatrywałam się w małą.
- Chcesz ją potrzymać? - usłyszałam nagle.
- Ja?
- Tak.
- Jasne!
Devonne delikatnie podała mi córeczkę, a ja czułam, że mam na rękach niedawno narodzone życie.
- Zapomniałam zapytać. Jak daliście jej na imię? - wyszeptałam patrząc na małego aniołka.
- Diana Lucy Collins - odpowiedziała, co całkowicie mnie zaszokowało.
- Przecież to...
- Tak, imię twoje i twojej mamy - uśmiechnęła się - Joel mnie prosił, od razu się zgodziłam.
- Dziękuje - po moich policzku pociekła łza.
Moja mama na pewno jest teraz dumna ze swoich dzieci. Jej syn właśnie sam został ojcem, ma wspaniałą żonę i dobre życie. Druga córka kochanego narzeczonego, wymarzoną pracę. A ta trzecia nie ma najlepiej, ale jakoś żyje.
Nagle do sali weszła starsza, niska kobieta o krótkich blond włosach z prezentami w rękach i wyższy od niej, lekko siwy mężczyzna z balonami oraz kwiatami, to pewnie byli rodzice Dev.
Zapoznałam się z nimi, po czym zostawiłam rodzinę samą. Przeszłam się do bufetu po kawę, niestety był zamknięty, więc pozostał mi automat. Wrzuciłam kilka monet i czekałam na napój. W końcu wzięłam łyk gorącego cappuccino. Chwilę później w szpitalu zjawiła się Melissa, która poczekała za mną, aż rodzice Devonne pójdą. Niestety oni siedzieli dosyć długo, więc musiałyśmy wejść mimo ich obecności. Mel dała blondynce prezent i popatrzyła na Dianę. Siedzieliśmy wszyscy w sali rozmawiając naprawdę dużo. Rodzice mojej bratowej są wspaniali. A gdy dołączył do nas Joel rozmowa nie miała końca, w porze obiadowej państwo Hudson wrócili do domu, by przyjechać wieczorem z siostrą Dev. Wtedy pojawiła się Olivia wraz z Dereckiem. To był ekscytujący dzień. Patrząc na Dianę widziałam w niej duże podobieństwo do mojego brata. Ona jest taka cudowna. Dużo o niej myślałam, też chcę mieć kiedyś dzieci. Jednak na razie nie znalazłam kogoś, z kim mogłabym je mieć.
_________________________________________________________________________
O to i 26 rozdział :) Devonne urodziła!!! Kocham Dianę <3 Wyobrażałam ją sobie i jest idealna. Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodobał mimo, iż nie ma w nim Zayna. Ale spokojnie! Już w następnym pojawi się nieoczekiwana akcja z tym bohaterem, ciekawe co znowu namieszał ten Malik ;)
Kochani pamiętajcie, że na tt wciąż jest hashtag #LifeFF :) 
Anonimki błagam podpisujcie się jakoś!

20kom=next


piątek, 5 grudnia 2014

~.25.~

Minął tydzień odkąd jestem w Ameryce. Większość czasu spędzam na zwiedzaniu, bo moje rodzeństwo jest w pracy lub na studiach. Bardzo zaprzyjaźniłam się z Dev, poznałam lepiej brata i siostrę, a nawet w sobotę byliśmy wszyscy razem na obiedzie w restauracji. Bawiłam się wspaniale, Melissa również. Codziennie dziękuje jej, że ze mną przyjechała. Nikogo innego bym nie zabrała.  Co do rodziny to poznaję ją na nowo.
Właśnie robiłyśmy śniadanie, Devonne w wielkim swetrze i dresach stękała z bólu, Mel przygotowywała herbatę, a ja wzięłam się za gofry. Muzyka leciała w tle, aż w końcu zasiadłyśmy do stołu. Zjadłyśmy posiłek rozmawiając dużo, Dev czuje się coraz gorzej. A poród już za tydzień, najprawdopodobniej będę podczas niego przed salą porodową, bo na razie nie mam planów w sprawie powrotu do Londynu.
- Jedziemy na Coney Island? - zapytałam przerywając ciszę, jaka panowała w pokoju.
- Potrzebujesz odpocząć na plaży - uśmiechnęła się Melissa patrząc na Dev.
- Kuźwa, zaraz wybuchnę. Błagam jedźmy tam - wymamrotała blondynka próbując wstać.
Udałam się do swojej tymczasowej sypialni, wyjęłam z szafy żółty kostium i przebrałam się w niego. Do dużej torby wrzuciłam ręcznik, olejek, słuchawki, dokumenty, portfel oraz inne potrzebne rzeczy. Następnie poszłam do pokoju Devonne, by sprawdzić czy wszystko dobrze. Dziewczyna spakowała torbę i we 3 mogłyśmy wyjść. Melissa sprawdziła, o której mamy metro. Szłyśmy na nie spacerkiem dużo rozmawiając, Dev opowiadała mi jaki jest Joel. Wsiadłyśmy do metra, czekała nas długa jazda.
- Joel mówił, że gdy byłaś mała uwielbiałaś tańczyć. On ci włączał piosenki, a ty latałaś po pokoju wywijając przy tym nieźle. Mieli filmy, ale wszystkie te pomoce rodzinne je zabrały - opowiadała Devonne.
- Teraz też lubię - wyszeptałam lekko zawstydzona.
- To tańcz - powiedziała wyjmując tablet.
- Tu? - zapytałam zdziwiona.
- Owszem, to jest New York kochana. Ludzie tu nawet w kiblach tańczą - mrugnęła do mnie klikając coś na ekranie urządzenia - Wybierz kawałek.
Zdecydowałam się na Give Me Love Eda Sheerana. Stanęłam na środku i zamknęłam oczy, wypuszczając powietrze. Zaczęłam poruszać się w rytm muzyki. Bujałam się na boki, wykonywałam różne ruchy rękami. Wyobrażałam sobie piękne chwile - to właśnie pomaga mi tańczyć. Gdy to robię myślę o sytuacjach w moim życiu, które chciałabym powtórzyć. Tym razem były to pocałunki z Zaynem...Wbrew przekonaniom nie mogę się od niego uwolnić. Zabrał cząstkę mnie, aby wypełnić ją sobą. Przez taniec pokazałam chęć jego powrotu. Wyciągałam ręce i udawałam, że go całuję, gdy nagle upadałam na podłogę płacząc. Zrobiłam obrót, aby z gracją wstać. Dotykałam swojego ciała w sposób, jaki on to robił. Ale nigdy nie uda mi się idealnie tego odzwierciedlić. I nagle muzyka się skończyła, a ja rozejrzałam się po tłumie. Ludzie nagrywali mnie z ukrycia oraz klaskali. Uśmiechnęłam się, po czym spojrzałam na dziewczyny. Były w szoku. Posłałam im słaby uśmiech, następnie wzięłam swoją torbę i usiadłam na miejscu obok Dev.
- Nie wiedziałam, że przelewasz tyle uczuć na taniec - powiedziała moja bratowa ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
- Po prostu, gdy tańczę myślę o swoich przeżyciach. Tych przyjemnych, które chciałabym powtórzyć - Ty naprawdę kochasz tego Zayna - Melissa wypuściła powietrze ze świstem rozsiadając się wygodnie.
Przez resztę drogi siedziałam z słuchawkami w uszach. Nuciłam pod nosem słowa piosenek z playlisty i napisałam sms do Louisa, że jadę na plażę. Nagle do metra wsiadł mężczyzna w czarnym garniturze oraz z dużą teczką w ręce. Spojrzał na mnie, po czym zajął miejsce blisko mojego. Zdawało mi się, że gdzieś go już widziałam. Pewnie to tylko złudzenie.
Wysiadłyśmy na stacji Coney Island i udałyśmy się na samą plażę. Była dokładnie 3 p.m. i słońce nawet przygrzewało. Jest tu zdecydowanie inna pogoda, niż w Londynie. Pierwsze, co zrobiłam to rzucenie się na piasek. Nie podróżowałam w takie miejsca od kilku lat, jedynie 4 lata temu dom dziecka zorganizował wycieczkę do Glasgow i Edynburga. A moja wiza do Stanów została wyrobiona jeszcze przez rodziców i niedługo muszę wyrobić nową.
Leżałam na ręczniku, a słońce przypiekało moje ciało. Czułam się wspaniale,
Na uszach miałam słuchawki, a różowy ipod Melissy służył mi jako odtwarzacz. Jadłyśmy chrupki serowe, a Devonne masowała sobie plecy. Nagle podszedł do nas umięśniony, wysoki brunet i kucnął obok Melissy.
- Witam panie - uśmiechnął się - Mam na imię Dereck. Chciałem tylko powiedzieć, że są panie piękne. A kolega, który tam siedzi wstydzi się tu podejść, Mogłaby któraś z pań mu pomachać?
- To żart? - prychnęła Melissa odgarniając włosy.
- Nie, on jest bardzo nieśmiały - mówił lustrując ciało blondyny.
Spojrzałam w kierunku przystojnego faceta siedzącego na kocu tuż obok kolegów, którzy się śmiali i poklepywali go po plecach.
- To może inaczej, mają panie ochotę się czegoś napić? - zapytał patrząc na nas.
- Widzisz człowieku, że ja jestem w ciąży?! - warknęła Dev pokazując na brzuch.
- A dla tej pani może być sok? - mrugnął podając jej rękę, by wstała.
Wtedy podbiegli pozostali chłopcy, którzy przyglądali się tej sytuacji.
- Cześć, jestem Fabio - podał mi rękę brunet o ciemniejszej karnacji.
- Lucy - posłałam mu niepewny uśmiech.
- Jesteśmy tu na wakacjach. Nie znamy nikogo, możemy się z wami trzymać? - powiedział Dereck poprawiając włosy.
- No dobrze, jestem Melissa. Miło was poznać - blondynka wstała i w samym stroju stanęła przed 5 facetów bez koszulek.
- Lorenzo - podał jej rękę niski brunet z lekkim zarostem - Jesteśmy z Włoch.
- Lucy, Devonne i Melissa - przedstawiłam nas po kolei.
- Może chodźmy na piwo i sok? - zaproponował inny - Może jeszcze jakieś kolejki?

Podeszliśmy do baru i chłopcy, których poznałam już bliżej zamówili nam po drinki (Dev oczywiście sok), a sobie piwo.
- To za nową znajomość - Daniele wzniósł toast, a wszyscy zderzyli się szklankami.
Wzięłam łyk mocnego napoju i od razu poczułam, jak trunek rozprzestrzenia się w moim ciele. Co prawda w Stanach nie mogę jeszcze pić alkoholu, ale 3 chłopców ma 21 lat i kupili nam picie.
- Chodźmy na tę kolejkę - rzekł Lorenzo kierując się w stronę parku.
Chłopcy są naprawdę fajni, może znam ich jakieś 15 minut, ale miło się z nimi rozmawia. Devonne jest trochę uprzedzona, a Mel wręcz przeciwnie. Cały czas chodziła w stroju, pokazując im swoje prawie nagie ciało.
W końcu zdecydowaliśmy się na kolejkę, którą wybrał Lorenzo. Devonne i Dereck zostali, a reszta pognała zająć miejsca. Siedzieliśmy we dwójkę, Mel z Danielem, ja z Fabio oraz Lorenzo i Filippe. Strasznie się bałam, ale starałam się tego nie okazywać. Czekaliśmy, aż wszyscy wsiądą, a w tym czasie popatrzyłam na Dev, która robiła nam zdjęcia.
- Mogę cię o coś zapytać? - Fabio przerwał ciszę, jaka między nami panowała.
- Jasne - uśmiechnęłam się patrząc na niego.
- Chciałabyś wyjść ze mną dziś? Weźmiemy Melissę i Daniela - odparł dosyć nieśmiało.
- Czemu nie - odparłam obojętnie.
Nagle kolejka ruszyła, a ja ścisnęłam mocno barierkę.
- Nie bój się, jestem tu - Fabio posłał mi zawadiacki uśmiech, po czym wyciągnął rękę by mnie objąć, lecz najpierw spojrzał na mnie czy się zgadzam.
Ja przysunęłam się bliżej, a jego umięśniona ręką objęła mnie mocno. Kolejka się rozpędzała, a ja zaczęłam krzyczeć. Wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie strony, bałam się. Obecność Fabio trochę mi pomogła, aż w końcu adrenalina przejęła mnie całkowicie i podniosłam ręce do góry.

- To fajni kolesie - tłumaczyłam po raz setny.
- Lucia, nie pozwalam i koniec - upierał się mój brat.
- Przestań, zachowujesz się idiotycznie - odparłam zakładając biała marynarkę.
Właśnie przygotowywałam się do wypadu z chłopcami i Mel. Ubrałam się w kombinezon w panterkę, czarne buty i właśnie marynarkę. Włosy po umyciu zostawiłam rozpuszczone, założyłam kilka bransoletek. Dobrałam do tego małą, czarną torebkę z paskiem.
- Opaliłaś się trochę - powiedziała Mel wchodząc do pokoju.
Ona ubrała się w obcisłą, czerwoną sukienkę ze złotym paskiem. Czarne szpilki i duży naszyjnik.
- Joel wyluzuj w końcu, daj jej się zabawić - rzekła malując usta krwisto-czerwoną szminką.
- Przyjadę po ciebie o 11 pm, poza tym i tak nie wolno ci pić alkoholu. Nawet cię nie wpuszczą do tego klubu - prychnął zakładając ręce na piersi.
- Bracie mój kochany, zobaczysz jeszcze, że mnie wpuszczą - stanęłam przed nim, patrząc mu w oczy.
- Dobrze, jedziemy - odparł nie do końca mi wierząc, po czym udał się do wyjścia.
Wsiadłam do samochodu brata i zapięłam pas. Wyjęłam telefon, miałam jednego sms od Fabio.
Czekamy na was x. - Fabio
Już jedziemy :* - Lucy
- Lucia flirtuje przez sms? - zaśmiała się Melissa z zadziornym uśmieszkiem.
- Niee - mój głos nie oddał tego kłamstwa.
Widziałam, jak Joelowi pulsuje żyła na czole, ale nie skomentowałam tego. Nie rozumiem jego złości.
Zatrzymaliśmy się przed klubem "Notte Danza" , który należy do szwagra Daniele.
- Przyjadę po ciebie o 12 pm - rzucił Joel, gdy wychodziłam.
Mruknęłam ciche "dobra"  i wyszłam z auta. Razem z Mel czekałyśmy na któregoś z chłopaków, by po nas wyszli.
- Nie powiedziałaś Joelowi, że oni będą, prawda? - zapytała Melissa z dosyć dziwnym uśmiechem na twarzy.
- Pewnie, że nie - mruknęłam pisząc do Fabio. - Nie puściłby nas.
Nagle zobaczyłam Daniele idącego w naszym kierunku.
- Ciao bella - rzekł po włosku rozkładając ręce. - Cudownie wyglądacie.
- Dzięki - powiedziałyśmy równo, co wywołało śmiech nas trojga.
- Chodźcie - położył ręce na tali mojej i Melissy idąc do środka.
Weszliśmy przed kolejką, co wywołało kilka głupich komentarzy. Wnętrze było niesamowite, było kilka elementów typowo włoskich. Przywitałam się ze wszystkimi, po czym zajęliśmy lożę.
- Więc ten lokal należy do twojego szwagra? - zapytałam Daniele'a cała podekscytowana.
- Tak, wszystko jest jego. Dlatego tu weszłaś, w Stanach nie możesz pić - zaśmiał się pod koniec.
Pokazałam mu język i napiłam się kolorowego drinka, którego chwilę wcześniej przyniosła kelnerka. Dziwnie się czułam w towarzystwie właściwie obcych facetów, ale ich urok wszystko zamazywał. Nie mam zamiaru się wielce upijać, więc będę czujna.
Rozmawiałam z Fabio od jakiejś godziny. Dowiedziałam się, że przyjechał tu z przyjaciółmi, bo chcieli się zabawić, a akurat siostra i szwagier Daniele mogli im pomóc. Fabio to fajny chłopak, jeśli nie okaże się dupkiem to może utrzymamy kontakt.
I wtedy jego ręka niebezpiecznie wylądowała na moich udzie. Wzdrygnęłam się, po czym starałam to ignorować. Dopiłam 3, podczas tego wieczoru, drinka i wyciągnęłam telefon. Niestety moja godzina policyjna właśnie się zaczęła. Szybko pobiegłam do Melissy, poinformowałam ją o czasie i obie musiałyśmy się pożegnać.
- Dzięki za ten wieczór, zdzwonimy się jutro. Pa - powiedziałam, po czym znalazłam się w silnym uścisku Fabio.
Pożegnałyśmy się ze wszystkimi i wybiegłyśmy przed klub, Joel już czekał.
- Mam nadzieję, że nikt ci nic nie zrobił - warknął, gdy usiadłam.
- Nic się nie stało - wymamrotałam od niechcenia.
Dalsza część drogi była po prostu cicha. Wróciliśmy do domu, umyłam się i położyłam spać - codzienność.

Phone
- Przesłałem tyle zdjęć, ile dziś zrobiłem.
- To niemożliwe.
- Na wszystkich jest ona. Byłem za nią w każdej minucie.
- Suka...
- Słucham?
- Nic. Proszę śledzić ją codziennie, o każdej porze i wszędzie. 
- Dobrze. To właśnie robię, czy mogę zadać Panu pytanie?
- Tak.
- Czy Pan chce przyłapać swoją dziewczynę na zdradzie.
- Nie, ja chcę pilnować, by nikt jej nie skrzywdził, ale ona sama daje się obmacywać Włochom...

________________________________________________________________
Kochani przepraszam was z całego serca, że tyle musicie czekać :( Ostatnio oprócz obowiązków w szkole pojawiły się też problemy z komputerem :( Przepraszam...Obiecuję, że następne rozdziały będą szybciej!
Mam nadzieję, że chociaż trochę podoba wam się ten rozdział...To jest dopiero zapowiedź, tego co wydarzy się później :)
Pamiętajcie o zakładkach i o tym, że możecie być informowani <3
Kocham was mocno <3
Wynagrodzę wam czekanie tym, że na ten rozdział zmniejszam limit:
15 kom=next :)