niedziela, 30 marca 2014

~.3.~

Kolejny dzień zapowiadał się jeszcze bardziej szalony, niż poprzedni. Obudziła mnie Sarah mówiąc, że ktoś przyszedł. Od razu po wygramoleniu się z łóżka, poszłam zobaczyć kogo do nas przywiało. Ku mojemu zdziwieniu był to Louis z kwiatami. Mój umysł zwariował, przestraszyłam się.
- Chciałem cię przeprosić za moje okropne zachowanie. Upiłem się i zachowałem, jak ostatni sukinsyn - mówił z poczuciem winy w oczach.
Fakt, że stałam przy nim w piżamie, która składa się z za dużej koszulki oraz zwykłych fig dołował mnie bardziej. Wczoraj próbował mnie zgwałcić, a dziś jestem obok niego w takim "stroju".
- Proszę, to dla ciebie. Jeszcze raz przepraszam - wyszeptał podając mi bukiet.
Wzięłam kwiaty i spojrzałam na niego niepewnie.
- Pewnie nie chcesz mnie przytulić na zgodę, dlatego może już pójdę - stwierdził gestykulując.
Poczułam chęć rzucenia mu się w ramiona, ale mój rozum mi na taką czynność nie pozwalał. W końcu wczoraj zachował się paskudnie, zrobiłam sobie krzywdę przez niego, a teraz mam się do niego łasić?!?
Jednak coś mnie tknęło i objęłam go po przyjacielsku. Jego dłonie tym razem wylądowały w połowie moich pleców, były takie silne. Dawno nie czułam czegoś takiego, takiej bliskości z chłopakiem.
- To cześć - pożegnał się, po czym zniknął za drewnianą powłoką.
Wzięłam kwiaty i zamierzałam iść wstawić je do wody, gdy Sarah złapała mnie za nadgarstek.
- I ? - odparła z nadzieją w oczach.
- I nic - warknęłam, idąc do kuchni.
- Był pijany - tłumaczyła go, śledząc mnie.
- Wiem, coś jeszcze? - rzekłam wyrywając się.
- Czemu jesteś taka ostra? - zapytała zdziwiona moim zachowaniem.
Miałam ochotę wykrzyczeć powód mojej złości, ale wolałam sobie tego oszczędzić. Wzięłam z kuchni jakiś wazon, nalałam do niego wody i wstawiłam kwiaty. Ustawiłam całość w salonie, powędrowałam do swojego pokoju. Sięgnęłam po ubrania, po czym udałam się do łazienki. Umyłam zęby, rozczesałam i spięłam włosy w kitkę. Narzuciłam na siebie bieliznę, zwykłe jeansy, ciemno-zieloną koszulkę z długim rękawem.
Następnie pobiegłam do kuchni. Postanowiłam, że tym razem ja zrobię śniadanie. Wyjęłam wszystkie składniki na gofry. Kiedyś nauczyła mnie miła pani z domu dziecka, ale rok później odeszła na emeryturę.
Gotowy posiłek położyłam na stole i zawołałam Sarah.
- Mmm, ale pyszności - odparła siadając przy stole.
- Dzięki - wyszeptałam zabierając się za jedzenie.
- Lucy, ja wiem, że on paskudnie zrobił...
- Okey, nie musisz już o tym mówić - przerwałam jej nie mając ochoty słuchać tych, nudnych tłumaczeń.
- Przepraszam - spoważniała do końca.
Bez słowa konsumowałyśmy swoje gofry, aż do momentu skończenia.
Poszłam do siebie, wyrzuciłam chusteczki, którymi przykryłam wczoraj rany. A właśnie.
Usiadłam na łóżku i podwinęłam rękaw. One powodowały tyle radości. Uczucie bólu zmazywało problemy życia codziennego.
Nagle do pokoju wparowała Sarah.
- Idziemy gdzieś? - zapytała entuzjastycznie, siadając obok mnie.
- No dobra. A ty nie pracujesz? - odparłam beznamiętnie, podchodząc do biurka w niewiadomym celu.
- Nie, to znaczy przekonasz się dziś - zmieszała się.
- To gdzie idziemy? - zmieniłam temat rozmowy.
- Zakupy! - krzyknęła cała w skowronkach.
- Nie lubię ich - oznajmiłam beznamiętnie.
- Serio?!? No ok. To Starbucks? - mówiła lekko zażenowana.
- Zgoda - rzekłam, by dała mi spokój.
Wyszłyśmy razem z mieszkania. Na dworze było około 18 stopni Celsjusza. W sumie, jak na 1 lipca to zimno, ale w końcu to Wielka Brytania. Tu ciągle pada i jest chłodnawo.
Najbliższy Starbucks znajduje się 150 m stąd, więc droga nie jest długa.
- Nie chcę na ciebie naciskać, ale chciałabym bardziej cię poznać - powiedziała odważnie Sar.
- Ahh Sarah ja nie jestem jeszcze gotowa - wyszeptałam przestraszona.
- Rozumiem - wymamrotała niezadowolona.
Weszłyśmy do środka. Ja zajęłam miejsce, a Sarah poszła szybko do toalety. Gdy wróciła podeszła do nas kelnerka o długich rudych włosach i niebieskich oczach.
- Co podać?-  zapytała przygotowując się do zapisania zamówienia na małym bloczku.
- Ja poproszę Latte z bitą śmietaną - odparłam patrząc na nią.
- Ja cappuccino - uśmiechnęła się moja towarzyszka.
Rudowłosa oddaliła się, co nakłoniło Sar do rozmowy.
- Jest 3 pm. Wypijemy kawę i pójdziemy do Tesco - powiedziała patrząc na zegarek w swoim czarnym iphone.
- Zgoda - wymamrotałam niechętnie pod nosem.
Nagle przypomniało mi się, że potrzebują tu kelnerek. Czyli może znajdę w końcu pracę, wyjdę na prostą.
Wstałam i udałam się do kasy.
- Przepraszam, czytałam, że potrzebujecie pracowników-  rzekłam opierając ręce o blat.
- Tak, ale to do szefa. Tamte biuro - powiedziała ta sama rudowłosa dziewczyna, która mnie obsługiwała.
- Lucy - skarciła mnie spojrzeniem Sarah, która nagle znalazła się przy kasie - Ona nie potrzebuje pracy - wtrąciła Sarah ciągnąc mnie za rękę z niezręczną miną.
- Co ty robisz? - zapytałam lekko zła.
- Przekonasz się -odpowiedziała siadając.
Wkurza mnie to ciągłe powtarzanie, że kiedyś się przekonam.Czemu?!? Czemu nie może mi teraz powiedzieć?
Wypiłam swoje latte. Poczekałam na Sarah i mogłyśmy iść do sklepu. Wciąż jestem na nią zła, ale mieszkam u niej za darmo, więc nie mogę pyskować. Z resztą boje się to robić.

Wchodząc do sklepu chwyciłam za wózek. Od razu Sarah zaczęła wrzucać do niego produkty, które potrzebujemy. Ja natomiast obserwowałam wszystkie jej ruchy.
W końcu znalazłyśmy się przy kasie, ja wypakowałam zakupy, a Sar pakowała je do siatek. Kasjerka wyglądała na wyjątkowo niemiłą. Czarne, krótkie włosy, okropny makijaż. Grubsza sylwetka i wściekłe oczy.
- 115 funtów - warknęła drukując paragon.
Ile?!? Myślałam, że padnę. Ja nawet połowy nie mam, a Sarah dała pełną kwotę bez zawahania.
Ten świat jest dziwny. Jednak wciąż ciekawi mnie, dlaczego Sar nie pracuje i dlaczego ja nie mam pracować.

Chwyciłam za jedną siatkę, wyszłyśmy ze sklepu. Zmierzałyśmy już do domu, bo moja współlokatorka się gdzieś śpieszy. Ona, jak zwykle nawijała o wszystkim i niczym, ja udawałam, że słucham. A tak na prawdę patrzyłam na zakochanych przechodzących obok nas. Szczerze to nigdy nie byłam serio zakochana. Jedynie zauroczona, ale krótko. To może dlatego, że nie znam zbyt wielu ludzi.
- Lucy, słuchasz mnie?-machała mi ręką przed twarzą.
- Zamyśliłam się, co mówiłaś? - odparłam szukając kluczy od mieszkania.
- Że za godzinę musimy być w pewnym miejscu - oznajmiła wchodząc do klatki.
- Ja też? - zapytałam lekko zdziwiona.
- Tak - odpowiedziała wyjmując telefon.
Świetnie! mam gdzieś iść ,ale nie wiem gdzie. Czułam, że zaraz się zagotuje.
Otworzyłam drzwi, rzuciłam klucze na szafkę i pognałam do kuchni. Położyłam zakupy na blat, po czym wyjęłam sok. Nalałam go do szklanki, z której się napiłam.
- Rozpakujesz to proszę? Muszę się ubrać - rzekła w pośpiechu.
Jak nalegała, tak zrobiłam. Powyjmowałam wszystko i poukładałam do szafek. Zajęło mi to 10 minut. Postanowiłam zobaczyć, co u Sar. Weszłam do jej sypialni. Pierwszy raz tu byłam, wnętrze mi się podobało choć nie było w moim stylu. Nagle zobaczyłam szatynkę. Wyglądała krótko mówiąc trochę, jak prostytutka. Może przesadzam, ale dla mnie to nie jest fajne.
- No i jak? - zapytała okręcając się wokół własnej osi.
- Ładnie - skłamałam ze sztucznym uśmiechem.
- To idziemy - odparła, sięgając po małą torebkę na pasku.
Nie sprzeciwiałam się,bo nie wiem jak ona zareaguje.Dalej się jej boje.

Jechałyśmy autobusem przez 10 minut w ciszy .Sar pisała do kogoś sms, a ja obserwowałam okolicę. Dawno nie widziałam, tak aktywnego Londynu. Z klubów huczała głośna muzyka, w okół nich kręcili się ludzie. Dziś piątek, więc to nic dziwnego.
Zatrzymaliśmy się na ostatnim przystanku, gdzieś daleko centrum. Wysiadłyśmy tak szybko, jak Sarah umiała w tych swoich szpilkach. Ja w moich starych trampkach mogłabym maraton przebiec.
Wracając szłyśmy uliczkami, gdzie nie było dosłownie nikogo. Potwornie się bałam, tam było tak okropnie.
W końcu po przejściu chyba 2 km usłyszałam głośną muzykę i zobaczyłam wiele świateł. Wielki plac, tłum ludzi, alkohol, jak wcześniej wspominałam muzyka oraz światła. To wyglądało, jak scena wyjęta z "Szybkich i Wściekłych".
Młode dziewczyny ubrane w kuse stroje tańczyły na podwyższeniach. Ohyda! Już wyobrażałam sobie miny rodziców złamanych przyszłością swoich córek.
Nagle przed oczami przeleciał mi dym wydobywający się z ust kolesia obok, którego przechodziłam. Niczego już nie rozumiałam. Co ja tu robię? To zdecydowanie nie jest miejsce dla mnie.
- Sarah co to jest? - zapytałam rozglądając się.
- Obserwuj - wyszeptała mi do ucha.
Nerwica mnie weźmie. Nigdy mi niczego nie tłumaczy tylko mówi, że mam czekać, a się przekonam. To już trzeci raz dzisiaj!
Biegłyśmy w stronę aut. W okół wszystkich stało po 10 dziewczyn i tyle samo facetów. W jednym rozpoznałam znajomą mi twarz. To Louis! Siedział w środku, a przez otwarte drzwi rozmawiał.
Obok stały 3 identyczne auta tyle, że o innych kolorach.
- Liaś zajmij się nią - krzyczała Sarah w stronę tego, który wczoraj miał fullcapa.
Ten wysiadł i podbiegł do mnie. Zostawiając tym samym tłum wielbicielek.
- A więc już wiesz - uśmiechnął się.
- No właśnie nic nie wiem. Nie mam pojęcia, czemu tu jestem i kim wy jesteście - warknęłam z rękami założonymi na piersi.
- Opowiem ci wszystko - rzekł ciągnąc mnie za nadgarstek.
Tak ten sam, po którym wczoraj przejechałam żyletką.
Usiedliśmy na murku ,tak,abym mogła obserwować tor ,na którym ścigały się dwa samochody.
- To jest nasze zajęcie. Wyścigi. Tu spotykają się najlepsi - oznajmił rozemocjowany.
- A jak zgaduje nie są legalne - wymamrotałam obserwując żółty samochód na torze.
- Nie .Dlatego są w tak odległym miejscu - odparł patrząc na mnie.
- Sarah też się ściga? - spytałam analizując wszystko.
- Nie. Ona jest brzydko mówiąc "lalą dla kierowcy" - speszył się, drapiąc się po karku.
- Kim? - zdziwiłam się jego odpowiedzią.
- Bo wiesz każdy kierowca ma do towarzystwa dziewczynę. Jedzie z nią po torze, a ona ma go tulić i całować. Tak, by nie przeszkadzać w jeździe - opowiadał skrępowany.
- Ohyda. I co na to Harry? - mówiłam ruszając nogami w powietrzu.
- Ona zawsze jedzie z nim - zakomunikował raźniej.
- A ta fabryka? - zapytałam patrząc na opustoszały budynek otaczający plac.
- Nic tam nie ma. Jedynie przechowujemy tu sprzęt - powiedział patrząc na nią.
Czułam, że mam w nim przyjaciela. Dobrze mi się z nim rozmawiało, nie bałam się go. Mam ochotę zawrzeć z nim znajomość.
- A teraz opowiedz coś o sobie - nakazałam z uśmiechem na twarzy.
- Liam Payne, 20 lat. Urodziłem się w  Wolverhampton. Moi rodzice i siostry tam wciąż mieszkają. Ja wyprowadziłem się dwa lata temu - mówił z dosyć dziwnym spojrzeniem.
- Czemu? - zapytałam z ciekawości.
- Pokłóciłem się z nimi - posmutniał wlepiając wzrok w ziemię.
- Ej! nie rób podkówki! - pocieszyłam go lekko.
Jego twarz nabrała kolorów, a mi ulżyło.
- Coś ważnego? - pytałam dalej.
- O dziewczynę. Oni jej nie lubili. Zdradzała mnie, a ja głupi tu za nią przyjechałem - wyszeptał.
- Przykro mi - położyłam dłoń na jego ramieniu.
- A ty? twoja kolej - wypalił ni z gruszki ni z pietruszki.
- Wolę nie mówić o sobie tutaj, porozmawiamy jak przyjedziesz do mnie - odparłam zmieszana.
Nagle pod budynek podjechały dwa samochody, a ludzie podbiegli do nich. Wiem, że wygrał ten żółty, bo zerkałam jednym okiem. Z pomarańczowego wyszedł jakiś Koreańczyk z miną wściekłą na cały świat. Jego "lala dla kierowcy" zaczęła do się do niego kleić ,ale ten odepchnął ją chamsko i podszedł do swojego teamu. Z tego drugiego wyszedł Mulat, który również pojawił się już w mojej pamięci.
Wszyscy rzucili się do niego z gratulacjami.
- Zayn. Jest najlepszy. Niszczy wszystkich. Kocha tylko swoje auto - mówił Liaś.
- A ty jakie masz? - zapytałam odwracając głowę w jego stronę.
- Taki sam model tylko zielone - oznajmił - Harry ma czerwone, Louis jak pewnie zauważyłaś niebieskie, Niall natomiast fioletowe.
- Ten Zayn ...
- Podoba ci się? - zaśmiał się Liam.
- Chciałbyś cwelu! - zaprotestowałam.
- To co w takim razie? - skrzyżował ręce na piersi.
- Od ilu lat się ściga? - zapytałam z ciekawości.
- To już będzie 4 - zakomunikował po chwilowym namyśle.
- A ty? - rzekłam patrząc na Mulata.
- 1,5 roku dopiero - złapał się za kark.
- A jak poznałeś ekipę? - powiedziałam bawiąc się rękawem bluzki.
- Zdawałem na prawo jazdy, a Malik tam był. Obserwował mnie, po czym pokazał mi to wszystko-mówił z błyskiem w oczach.
Zgaduję, że Malik to ten cały Zayn.
Szukałam wzrokiem Sarah, która w końcu znalazła się w towarzystwie Harrego nie daleko jego auta. Nagle zobaczyłam, że Mulat zmierza w moim kierunku.
- No Payne,  twoja kolej.Ja się zajmę tą panią - powiedział hojracząc.
Liam zszedł z murka, pobiegł w stronę swojego zielonego samochodu i mrugnął do mnie wsiadając.
Malik natomiast usiadł obok mnie. Miał na sobie czarne spodnie, białe buty jakie noszą "ci fajni". Czarną skórkę, pod którą znajdowała się szara bokserka. Jego perfumy czuć było chyba w Calabasas, a zapach papierosów w Irlandii. Nawet mi się spodobał, ale to nieistotne.
- Lucy prawda? Zayn jestem - podał mi rękę.
Odwzajemniłam ten gest, bo nie darzyłam go zaufaniem i byłam zmuszona to zrobić. Jednak on przyciągnął mnie do siebie, położył łapska na moich plecach (prawie, że przy tyłku) .
Przełknęłam ślinę ,zacisnęłam zęby, próbowałam nie odepchnąć go od siebie.
- Eeej nie bój się! ja ci nic nie zrobię laleczko - położył palce na moim podbródku.
Moja podświadomość kazała walnąć go z całej siły, ale ruchy były jakby wstrzymane.
- Podobasz mi się taka nieśmiała - stwierdził wyjmując paczkę papierosów. - Ale mała zmiana ci nie zaszkodzi.
Zmiana? Co on ma zamiar zrobić ze mną? Trzęsłam się, jak jakiś chihuahua.On bawił się ze mną, jak tylko chciał.
- Nie powiesz nic? - odparł wypuszczając dym z ust. - Ile masz lat?
- 18 - wyszeptałam przełykając nerwowo ślinę.
Podbiegła do nas Sarah wraz z Harrym i Niallem. Zajęli czymś Zayna, a ja mogłam popatrzeć jak Liam walczy na torze. Podobało mi się, ale wciąż nie wiem dlaczego tu jestem. Sar zabrała mnie do miejsca, które w ogóle do mnie nie pasuje. Tłum ludzi przerażał, muzyka ogłuszała, samochody dziwiły, dym zasmradzał. Wszystko czego nie cierpię.
Sarah Smith, Zayn Malik, Liam Payne, Harry, Louis, Niall - to za dużo.
- Lucy,miło cię poznać - uśmiechnął się lokers.
- Cześć - wymamrotałam.
- Harry Styles, wcześniej nie mieliśmy okazji pogadać - rzekł zarzucając włosami.
- Niall Horan - wtrącił blondyn.
- To co? Payne kończy i idziemy się uchlać? - powiedział wesoło Zayn.
- Trzeba opić zwycięstwo! - wrzasnął Harry.
Liam podjechał swoim zielonkiem, wysiadł i dumnie podszedł do nas .Po drodze obserwatorzy klepali go o ramieniu.
Wszyscy ruszyli w stronę wyjścia z hucznej strefy. Rozmawiali o czymś, a ja tylko marzyłam by znaleźć się w moim cudownym łóżeczku.
- Lucy umiesz prowadzić? - zapytał nagle Niall.
- Nie - odpowiedziałam.
- To czyja dziś kolej? - odparł Liam.
- Louisa - krzyknął Harry.
- Dobra - wymamrotał niezadowolony Lou.
Usiadł za kierownicą czarnego hyundai'a, obok Zayn. Z tyłu reszta, Sarah pociągnęła mnie za rękę jednak i dla niej już nie było miejsca. Dlatego rozsiadła się na kolanach Stylesa, a ja nie wiedziałam co zrobić.
- Siadaj - uśmiechnął się Liam.
Rozważyłam to, po czym wgramoliłam się na niego. Nie ukrywam, że krępowało mnie to . Liam jest jedyną osobą, którą darzę taką sympatią.
- Liam. ja chcę do domu - wyszeptałam przerażona.
- Pojedź z nami, będzie fajnie - próbował mnie przekonać.
- Nie, proszę cię - nalegałam.
- Tommo podwieź Lucy do domu - wrzasnął zwyciężając z radiem.
- Dzięki, a co będzie z waszymi autami? - powiedziałam.
- Nasi pracownicy przywiozą je do naszych domów - oznajmił patrząc na drogę.
- A to prywatny samochód Louisa tak? - zapytałam ledwo słyszalnie.
- Tak - wymamrotał.
Zatrzymaliśmy się pod blokiem, a ja czym prędzej wysiadłam.
- Na pewno nie chcesz jechać? - zapytał Zayn.
- Nnnie - wyszeptałam wysiadając.
Pobiegłam na górę, otworzyłam drzwi i poszłam do łazienki. Na zegarku widniała 00:15. Zdjęłam z siebie ubrania, wrzuciłam je do kosza na pranie, a następnie weszłam pod prysznic. Umyłam się dokładnie, wytarłam i ubrałam w piżamę. Spięłam włosy w luźnego koka, wyszorowałam zęby. Pognałam do łóżka, mój brzuch wyraźnie wołał o jedzenie, bo ostatnie co jadłam to bułka kupiona w Tesco. Jednak nie chciało mi się wstawać, dlatego próbowałam jak najszybciej zasnąć. Wiedziałam, że w tym darmowym mieszkaniu kryje się jakiś haczyk, a teraz już wiem jaki...

niedziela, 23 marca 2014

~.2.~

Poranek nie należał do moich ulubionych. Głośny ryk telewizora obudził mnie już o 9:30. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co zrobiłam, całe dotychczasowe życie bałam się kontaktów z ludźmi, a teraz mieszkam u dziewczyny poznanej w Starbucksie.
Wstając zauważyłam, że ona musiała tu wchodzić, bo drzwi są przymknięte. A zamykałam je na noc.
Włożyłam ciepłe kapcie, podeszłam do szafy i wyjęłam z niej pierwsze lepsze ubrania. Wyszłam z pokoju, udałam się do łazienki. Zakluczyłam drzwi, po czym umyłam zęby, załatwiłam potrzebę, a następnie spięłam włosy. Ubrałam czarne rurki, szary sweter i białe trampki. Ruszyłam do kuchni, gdzie zastałam Sarah robiącą jajecznicę.
- Hej, już wstałaś - uśmiechnęła się, kręcąc łyżką po patelni.
- Tak - wyszeptałam, opierając ręce o blat.
- Dziś przyjdzie Harry z kolegami - oznajmiła, nakładając jajecznicę na talerz.
- Aha - odparłam, spoglądając na swoje stopy.
- Coś nie tak? - zapytała, nakładając śniadanie na talerze. - Trzymaj.
- Nie - wymamrotałam, zaczynając jeść.
Co mam jej powiedzieć? Przecież nie wygadam, że tak naprawdę nikogo nie chcę poznać. Wiadomo, że jak tu przyjdą, to nasze spotkanie jest nieuniknione.
- Rozchmurz się! Jesteś taka nie śmiała - rzekła Sarah, wcinając swoje śniadanie.
Nie odezwałam się, tylko dokończyłam jedzenie i posprzątałam po sobie.
- Masz jakiś komputer? - zapytałam niepewnie, nerwowo ściskając rąbek bluzki.
- Jasne, leży na stole w salonie - powiedziała, idąc do swojej sypialni.
Udałam się po laptopa, włączyłam go, a następnie wpisałam w wyszukiwarkę oferty pracy w Londynie. Jedyne, co do mnie pasuje to sprzedawczyni w Tesco, Starbucksie i rozwożenie pizzy. Fajne opcje, co nie? Ale nie narzekam, zdecyduje się na coś, tylko na razie muszę to przemyśleć.
Wyłączyłam drogie urządzenie, po czym poszłam do swojego pokoju. Tak właściwie to nie mam, co tu robić, więc mogę tylko siedzieć i myśleć - czyli to, co lubię najbardziej.
Pokój wydawał się pusty, bo na szafkach stały pojedyncze książki. Jedno zdjęcie, kilka zeszytów, pudełko i tyle z moich rzeczy. Sięgnęłam po notes oraz ołówek. Nie jestem artystką, ale rysować umiem. Zawsze przenosiłam na papier rzeczy, które mnie gryzą lub zasmucają. Tym razem narysowałam dziewczynę w wielkim mieście - czyli siebie. Będąc w domu dziecka wychodziłam jedynie do szkoły, a czasem kawiarni czy galerii, ale to drugie i trzecie zdarzało się raz na miesiąc, a było pod opieką ludzi z obsługi. Teraz jestem prawie sama, co prawda jest Sarah, ale ja się jej boję. Ona wygląda na odważną, pewną siebie dziewczynę. Z resztą nią jest i robi, co chce. Na co takiej zajmowanie się strachliwą nastolatką.
Podciągnęłam rękaw swetra, przez co ukazały się moje rany. Wzięłam głęboki wdech, po czym przejechałam palcem po jednej.
Lubię się samo okaleczać, bo to daje mi upragniony ból. Czuję, że nie wyrabiam umysłowo. Mój mózg jest zbyt słaby na zniesie wszystkiego. Spotykanie coraz to nowych ludzi przeraża mnie.
Drzwi do pokoju otworzyły się, więc szybko opuściłam rękawy.
- Lu zrobiłam obiad, jak chcesz to przyjdź - oznajmiła wesoło Sarah.
- Okey, już idę - mruknęłam z udawanym uśmiechem.
To już południe? Nie dawno był ranek...Najwidoczniej moje rozmyślanie zajęło więcej, niż chciałam.
Wstałam i ślamazarnie udałam się do kuchni. Na stole leżały ładnie poukładane talerze oraz sztućce. Sarah właśnie nakładała łososia na tace, po czym dodała na nią jeszcze sałatkę. Usiadłam na krześle ze strony szafki i zaczęłam konsumować danie.
- I jak? - zapytała moja współlokatorka.
- Pyszne - wyszeptałam, robiąc przy tym krótką przerwę od jedzenia.
- Skoro mamy razem mieszkać musimy się lepiej poznać, ja zacznę, a potem ty - rzekła wesoło. -Pochodzę z Liverpoolu, a gdy miałam 18 lat uciekłam od rodziców i przyjechałam tu. Miałam oszczędności, dlatego znalazłam mieszkanie na wynajem. Chodziłam do liceum, pracowałam w sklepie, a potem poznałam Harrego. Zakochaliśmy się w sobie. To on kupił mi na 19 urodziny to królestwo i jakoś tak żyję.
Gdy mówiła o sobie robiła to z takim przejęciem, że trudno było jej nie uwierzyć. Ja nie chciałam opowiadać jej o sobie. Nie byłam gotowa.
- Jaa...
- Rozumiem. Powiesz mi kiedy będziesz chciała - dotknęła mojej dłoni w geście zrozumienia.
Poczułam w niej zaufaną osobę. Wydawała się ciepła i troskliwa. Myślałam, że mogę powiedzieć jej wszystko, jednak bałam się. To co jest moją tajemnicą ma zostać komuś wydane?
Popatrzyłam jej w oczy, były takie szczere. Zastanawiałam się, co zrobić. Może później.
Posprzątałam po sobie i Sarah, wróciłam do pokoju. Mój drugi dzień wakacji, a nawet nie mam, gdzie jechać. W normalnej rodzinie wygrzewałabym się w jakiś tropikach z rodzicami. I właśnie tu tkwi problem.
Postanowiłam wyjść - przewietrzyć się. Wzięłam kurtkę, ubrałam trampki i krzyknęłam, że wychodzę. Zbiegłam po schodach na dół. Szłam uliczkami, jak zwykle zapełnionymi przez ludzi. Wstąpiłam na chwilę do sklepu. Kupiłam wodę do picia, po czym udałam się do pobliskiego parku. Jak na 17:00 jest na prawdę ciepło. Usiadłam na ławce, wpatrzyłam się w ptaki latające wokół drzew.
Powoli zaczęło się ściemniać. Napiłam się, ruszyłam do domu. Po drodze rozglądałam się, czy nie ma jakiś ogłoszeń o pracę, ale jedyne co wypatrzyłam to sprzątaczka w przedszkolu. A za to dziękuje. Wolę oferty z internetu.
Pod blokiem zauważyłam trzy wielkie BMW. Białe, czarne i szare. Ominęłam je, weszłam do środka. Będąc już na trzecim piętrze słyszałam głośną muzykę dobiegającą za pewne z mieszkania Sarah. Otworzyłam drzwi, rzuciłam kluczyki na półkę. Rozglądnęłam się, a nagle przede mną stanął wysoki blondyn o niebieskich oczach.
- A, więc to ty jesteś Lucy - odparł,mierząc mnie wzrokiem. - Niall.
Nie wyglądał groźnie, jednak poczułam uprzedzenie do niego. Nic nie mówiąc pognałam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko. Niestety, muzyka była zbyt głośna, bo nie słyszałam własnych myśli. A przecież nie powiem im, żeby ją ściszyli. Wzięłam książkę, próbowałam czytać. Co chwilę słyszałam głośne krzyki, stuknięcie kieliszków i ciągłą muzykę.
Moja głowa nie wytrzymywała. Poczułam zastrzyk odwagi, wstałam i ruszyłam w stronę wyjścia. Otworzyłam drzwi, a następnie wparowałam wnerwiona do salonu. Na fotelu siedział blondyn, to znaczy Niall, którego już widziałam. Narożnik zajął jakiś brązowowłosy chłopak w full capie, Sarah wtulała się w lokersa. Mulat wylegiwał się na środku, a jeszcze inny zajął drugi fotel.
Zatkało mnie. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Bałam się tych kolesi.
- To jest właśnie Lucy - przedstawiła mnie Sar.
- Ale dupcia - oblizał usta Mulat, pocierając dłonie.
- Hej, laleczko dosiądź się - odezwał się ten z drugiego fotela.
Byłam tak przestraszona, oni wyglądali na typowych cwaniaków, którzy wykorzystują dziewczyny.
- Chamy jedne! Zaproście grzecznie - warknęła Sarah z drinkiem w ręce.
- Może dosiądziesz się do nas? - zaproponował ten w czapce.
Przełknęłam ślinę, zaciskając ręce w piąstki.
- Nie, dziękuje - wyszeptałam przerażona.
Moje wnętrzności wywróciły się na drugą stronę. Kogo Sarah zaprasza do domu?
Weszłam do łazienki, opadłam na podłogę. Oni byli przerażający. Do tego, gdy wtargnęłam tam szybko wyłączyli telewizor, jakby to była jakaś tajemnica. Usłyszałam warkot silnika i krzyk ludzi. Zgaduję, że to właśnie oglądają goście mojej współlokatorki. Nagle drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia wszedł chłopak z drugiego fotela.
- Tu się schowałaś - wybełkotał, pocierając ręce.
Nagle odwrócił i zakluczył nas. Czułam, że będę kłopoty.
- Jestem Louis. Zabawimy się trochę - rzekł, ciągnąc mnie za nadgarstek.
Byłam pewna, że jeśli ktoś tu zaraz nie wejdzie to on mnie zgwałci. Bałam się, cholernie się bałam. Miałam ochotę krzyczeć, ale to nic nie pomoże.
Położył swoje łapska na moich biodrach, kręcił nimi oblizując się przy tym. Łzy leciały mi strumieniami.
- Nie płacz kochanie, nie będzie bolało - otarł mój mokry policzek.
Podciągnął moją bluzkę do góry. Nagle zbawienie stanęło w drzwiach. Sarah.
- Debilu! Co ty do kurwy nędzy robisz? Chcesz wszystko spierdolić? - wydarła się, odciągając go ode mnie.
Wybiegłam stamtąd najszybciej, jak umiałam. Zatrzasnęłam się w swojej sypialni i schowałam pod kołdrą. Moje łzy pomoczyły prześcieradło oraz poduszkę. Nie wytrzymałam. Podbiegłam do szafki z malutkim pudełeczkiem. Wyjęłam z niego żyletkę. Usiadłam na krześle, podciągnęłam bluzkę. Zrobiłam jedną kreskę.
Poczułam ukojenie, radość. Powtórzyłam czynność niżej. Mój umysł stał się znów nie winny. Usłyszałam pukanie.
- Lucy, on jest głupi. Proszę, otwórz drzwi -nalegała Sarah.
- Idź sobie! - wrzasnęłam ocierając policzki od łez, przez co kilka kropel krwi pozostało na mojej twarzy.
- Błagam cię! Otwórz - krzyczała nieustępliwie.
- Wynocha! Idź sobie. Jest dobrze, chcę spać - kłamałam, nie miałam ochoty na niczyje towarzystwo.
- Nie wierzę. Proszę cię, to ja nie on - mówiła waląc w moje drzwi.
- Podpisując umowę nie było mowy o tym, że muszę cię słuchać w sprawie otwierania drwi - warknęłam przepełniona złością.
W tej chwili stałam się silniejsza, na tyle, by nagadać jej. Słyszałam, jak ci chłopcy darli się na słynnego Louisa za to, co chciał mi zrobić, ale nie obchodziło mnie to wtedy. Schowałam ostrze z powrotem do pudełka. Położyłam chusteczki na rany, po czym zamknęłam oczy. Próbowałam zasnąć. Poczułam się jednocześnie, jak zgwałcona i wolna.

niedziela, 16 marca 2014

~.1.~

- Collins - gromki głos strażniczki rozległ się po moim pokoju. - Wychodzisz.
Czekałam na to jedno słowo 13 lat. Nie będę tęskniła za tym koszmarem. Kojarzy mi się z latami bólu, smutku oraz nieszczęścia. Żyjąc tu okaleczyłam się tyle razy, a oni nie wykazali jakiegokolwiek zainteresowania, ale to dobrze. Mogłam żyć własnym życiem.
Zarzuciłam torbę na ramię, chwyciłam uchwyt walizki i ruszyłam za Alice - bo tak ma na imię moja niesympatyczna wybawczyni. To ostatnie chwile w tym miejscu, a chcę wyjść jak najszybciej.
- Pani dyrektor wyjaśni ci coś i jesteś wolna - wymamrotała, wybudzając mnie z rozmyśleń.
Super jeszcze mądra Willis będzie mi nawijać o głupotach.
Wchodząc do jej gabinetu,poczułam stały tu zapach Chanel 5. A nieprzyjemne usposobienie, które przepełniało ją od środka nie dawało za wygraną.
- Znowu ty Collins... - burknęła szperając coś w stercie papierów.
Usiadłam na krześle, opierając się plecami o miękkie obicie.
- Po ukończeniu 2 klasy liceum i osiągnięciu pełnoletności wszyscy mieszkańcy naszego ośrodka zostają wypuszczeni. Oczywiście my opłacamy dalszą naukę w liceum - mówiła gestykulując dłońmi.
Nie odpowiedziałam jej, bo nie obchodzi mnie to. Wiem, co ze mną teraz będzie.
- Będziesz musiała znaleźć mieszkanie sama...
- Wiem, do widzenia - przerwałam jej wstając.
Podpisałam jakieś papiery, po czym udałam się do wyjścia. Mając ze sobą dwie walizki i torebkę wyszłam z dawnego mi miejsca zamieszkania. Dziś zaczynam od nowa!
Wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie strony świata. Próbowałam je opanować, ale na marne. Szłam w stronę najbliższego Starbucksa. Mając w portfelu 80 funtów od dyrektorki raczej nie kupię sobie willi z basenem, ale na kawę mam ochotę. Wchodząc do środka poczułam zapach, który nie otulał moich nozdrzy od dawna.
Usiadłam przy najbliższym stoliku, zdjęłam kurtkę i wyjęłam portfel. Podeszłam do kasy, zamówiłam jedno frappuccino. Wracając wzięłam gazetę, by sprawdzić, czy nie ma jakiś ofert mieszkania. W końcu nie mam dachu nad głową.
Nagle dosiadła się do mnie brązowowłosa dziewczyna w czarnej kurtce. Była ładna, zadbana.
- Szukasz mieszkania? - zapytała odważnie, a ja zmierzyłam ją wzrokiem.
- Tak - wyszeptałam speszona, marszcząc brwi.
Nie lubię rozmawiać z ludźmi, a ona przysiadła się sama i wypytuje. Nie miałam pojęcia, czego chce, ale krępowała mnie ta sytuacja.
- Tak się składa, że ja szukam współlokatora - uśmiechnęła się, rozsiadając wygodnie, po czym podała mi rękę. - Sarah.
- Lucy, tylko, że ja nie mam na razie pracy i pieniędzy - wymamrotałam,odwzajemniając gest i jednocześnie pijąc napój.
- Nic nie szkodzi - rzekła, wyjmując coś z torebki.
Przeraża mnie jej pewność siebie, mogłaby obdarzyć ją nas dwie.
- Zapiszę ci swój numer. Chyba, że chcesz zobaczyć je teraz - odparła z nadzieją w oczach.
- No dobra - wyszeptałam niepewnie, wstając.
Szczerze, nie chciałam z nią iść, bo nie byłam pewna, czy w tym "mieszkaniu"  nie znajduje się naprawdę jakaś trupiarnia lub gwałcarnia. A ona ma mnie tam zbawić.
Narzuciłam kurtkę, wzięłam torebkę i złapałam za uchwyt walizki.
- Pomogę - odparła, przejmując jedną, większą torbę.
Idąc chodnikiem, obok ruchliwej ulicy nie odezwałam się do Sarah, ani słowem. Ona tylko opowiadała, o tym gdzie dokładnie jest mieszkanie, jakie sklepy znajdują się w pobliżu oraz, gdzie są najlepsze dyskoteki. Nie obchodziło mnie to drugie i trzecie, ale nie potrafiłam jej uciszyć. Stanęłyśmy przed dość wysoką kamienicą. Moja gadatliwa koleżanka (?) otworzyła drzwi, po czym pobiegła na górę. Ruszyłam za nią, chociaż z wielgachną walizą nie było mi łatwo. Mieszkanie 19.
Przywitał mnie ładny, oświetlony przedpokój. Brązowe drzwi i łagodne ściany.
- To moje królestwo, te pierwsze drzwi po prawej to łazienka dla ciebie - powiedziała, chowając klucze do torebki.
- Miło z twojej strony, ale nie znamy się. Wpuszczasz mnie tak do swojego mieszkania - rzekłam, rozglądając się.
- No to się poznamy, szukasz domu. I go znalazłaś, jeśli ci się podoba - mruknęła wesoło, ściągając buty.
- Podoba, a jak z opłatami?
- Czynszu nie płacisz, jedynie zakupy robimy na zmianę - oznajmiła idąc do kuchni.
- Nie będę żyć na twoją rękę - zaprotestowałam, robiąc się lekko czerwona.
- Nie na moją, tylko na mojego chłopaka - odparła, wyjmując z lodówki karton soku.
- Tym bardziej nie - wymamrotałam, opierając się o blat stołu.
- On się zgodził. No nie daj się prosić - uśmiechnęła się przyjaźnie.
Bałam się, co zrobi jeśli powiem"nie", dlatego zgodziłam się. Ona jest jakaś za bardzo koleżeńska.
- Dobrze, tu masz umowę - podała mi kartkę, którą wyjęła z szafki.
Przeczytałam uważnie każdą linijkę, po czym machnęłam swój podpis w wykropkowanym miejscu. Nie zastanawiałam się, bo to dobra okazja, a obecnie nie miałam gdzie mieszkać.
-  Pomogę ci się rozpakować - rzuciła mi się na szyję.
W sumie to nawet nie widziałam swojego pokoju, ale chyba sądząc po innych pomieszczeniach nie będzie jakiś zaniedbany. Po otworzeniu drzwi przez Sarah zobaczyłam śliczne, fioletowe pomieszczenie.
- Obok jest łazienka, te drzwi po lewej - oznajmiła, po czym dodała rozpinając moją walizkę. - Pomogę ci.
- Nie trzeba, chciałabym pobyć sama - mruknęłam, przygryzając wargę.
Długowłosa wybiegła z pokoju, a ja zabrałam się za walizy.
Najpierw poukładałam ubrania do szafy, następnie rzeczy osobiste do półek i innych szafeczek. Zajęło mi to dość długo, bo gdy skończyłam na zegarku wybiła 19:00.
Pokój nabrał kolorów. Co prawda nie mam typowych dla dziewczyn w moim wieku kosmetyków, czy biżuterii. Wyciągając ostatnią książkę wypadło z niej zdjęcie. Byłam na nim z rodzicami, 2 miesiące po urodzeniu. Co prawda było przypalone i zniszczone.
Łza poleciała mi po policzku, otarłam ją i schowałam pamiątkę do szafki nocnej. Wzięłam kosmetyczkę z chęcią pójścia do łazienki. Wychodząc, usłyszałam rozmowę mojej współlokatorki:
- Będę wam potrzebna?
- Dobra, ale mam ją zostawić?
- Harry!
- Zgoda!
Poczłapałam cichutko do swojej nowej łazienki. Poukładałam kosmetyki, były to jedynie: płyny do mycia, szampony, odżywki, mydła, szczotki, pasta, pomadka ochronna, dezodorant i podpaski.
Jak już mówiłam nie jestem typem pudernicy, więc nie interesuje się najnowszą szminką, jaka wejdzie do sklepu.
Wychodząc, natknęłam się na Sarah.
- Muszę wyjść do sklepu - skłamała, ubierając kurtkę. - Pokażę ci,  jak mniej więcej działają różne sprzęty w salonie.
Nad kanapą widniał obraz mojej współlokatorki z jakimś chłopakiem.
- Kto to? - spytałam nieśmiało.
- Mój chłopak, Harry - wyszeptała z uśmiechem.
A więc owy towarzysz na zdjęciu to Harry, z którym rozmawiała przez telefon.
- Dobra idę - rzuciła, kierując się w stronę drzwi. -Ufam ci!

Zostałam sama. Świetnie, nawet nie znam dziewczyny, u której mieszkam za darmo. A już zostałam tu bez nikogo innego.
Z tego, co zdążyłam zauważyć Sarah jest zupełnie inna, niż ja. Odważna, pewna siebie, śliczna. A do tego wiecznie uśmiechnięta.
Wróciłam do swojego pokoju, usiadłam wygodnie na łóżku. Podciągnęłam rękaw bluzki, przez co ukazały się moje bardzo wyraźne rany. Przejeżdżałam po nich palcem. Pod opuszkami czułam lekkie wzniesienia. Bolało gdy dotykałam, ale to dobrze.
Nie mając telefonu nie mogę nawet zadzwonić do Sarah z pytaniem kiedy wróci, dlatego postanowiłam zjeść coś sama. Wyjęłam z lodówki jogurt, usiadłam przy stoliku i zabrałam się za jedzenie. Wyjrzałam przez okno, światła, samochody oraz ludzie. W końcu to mieszkanie w centrum.
Posprzątałam po sobie, udałam się do salonu, gdzie włączyłam telewizor. Leciały wiadomości, ale nie zainteresowały mnie, więc nacisnęłam przycisk ze strzałką do góry. Następny był kanał z jakąś meksykańską telenowelą w stylu "Mody na sukces". Ostatecznie zdecydowałam się oglądać serial, ale tym razem normalny. Czułam się tu nieswojo. Jak obca osoba w domu pełnym przyjaciół lub rodziny. Oglądanie znudziło mnie o 21:30. Ruszyłam, więc do łazienki. Zrzuciłam z siebie ubrania, odkręciłam wodę w prysznicu, po czym weszłam do kabiny. Gorąca woda obmyła moje ciało, a mydło spowodowało lekkie szczypanie na rękach. Po umyciu wytarłam się dokładnie i nałożyłam piżamę. Spięłam włosy w kitkę. W lustrze zobaczyłam tą samą, smutną twarz. Podkrążone oczy, sine usta. To właśnie ja.
Kładąc się do łóżka, wyjęłam książkę. Przeczytałam 70 stron, aż nagle usłyszałam głośny trzask jakby zamykanych drzwi. Stuk ściąganych obcasów i odgłos chodzących nóg. Sarah wróciła.
Chciałam przywitać się z nią, ale zadzwonił jej telefon.
- Udało się! 
- Wiem.
- Nie, nic zrobiła.
- Ale tym razem ich zjechaliśmy.
- Dobra kończę, jutro zrobię tak, że nie zapomnisz moich ust do końca życia.
Najwidoczniej nie szczędzi sobie głosu, bo chyba nawet we Francji, by usłyszeli jej gorącą rozmowę.
Ciekawi mnie, co takiego robiła, ale nie odważę się zapytać.
Myśląc tak próbowałam zasnąć, ale to wszystko nie mieściło mi się w głowie. Jednego dnia opuszczam dom dziecka i zyskuję darmowe mieszkanie. Ciekawe, jaki haczyk się za tym kryje...